wtorek, 26 maja 2009

Jubileusz

Wpis na blogu Wilczycy przypomniał mi, że ten oto mój internetowy kącik także obchodzi swoje pierwsze urodziny. Bo choć już ponad tydzień temu zauważyłem nadchodzący jubileusz, to zapomniałem o tym jak już przyszło co do czego. Bywa ^^ Tak czy inaczej, to właśnie rok (i dwa dni) temu mój blog zaistniał na sieci.

Czas był to różny, czasami smutny, czasami bardzo wesoły. Zdarzały się miesiące posuchy, gdy nic nie pisałem, były też miesiące wręcz przepełnione treścią - zarówno tą głębszą, nierzadko osobistą, jak i tą lżejszą. Czasami pisało mi się jak z nut, czasami szło mi jak po grudzie - ale zawsze było to dla mnie bardzo przyjemne... i jest nadal. I choć świadom jestem, że forma i treść Strefy w znacznej mierze odbiegają od pierwotnych założeń, to nie sądzę, żeby to była wada. Lubię to miejsce takim, jakie jest :) (nawet pomimo tego, że ostatnio zastanawiałem się nad zmianą nazwy na bardziej adekwatną).

W dużej mierze to zasługa Was, czytelników. Ludzi, którzy odwiedzają to miejsce regularnie, ale też i tych, którzy wpadają tutaj absolutnie przez przypadek. Dziękuję wam, bo miejsce to istnieje także dla Was. A jeśli coś z tego, co piszę, dotknęło was jakoś mocniej, przemówiło do duszy, umysłu, poruszyło jakieś struny, popchnęło do zastanowienia się nad czymś - tym większa moja radość. Jeszcze raz, dziękuję wam :)

Na koniec wypadało by sobie coś życzyć. Życzyć chęci do pisania i tematów... No i dokończenia kilku pomysłów związanych z tym miejscem, a na które wpadłem przez te 12 miesięcy. W końcu przed nami kolejne 12 miechów... i jeszcze więcej.

niedziela, 17 maja 2009

Wolna muzyka

Mało jest tak kontrowersyjnych kwestii w światku internetowym, jak mp3 i wszystko to, co z nimi związane. Jedni mówią, że pobieranie ich z internetu to przestępstwo, które uszczupla i tak już szczupłe dochody artystów i, przede wszystkim, wytwórni. Z drugiej strony stoją zwolennicy formatu cyfrowego, wg których dostęp do sztuki jest najważniejszy i każdy powinien mieć prawo do pobierania tego, co chce. Jak łatwo się domyśleć, strony te ścierają się na wielu płaszczyznach i wielu miejscach, że tylko wspomnę o niedawnym, głośnym procesie The Pirate Bay, czy też słynnej sprawie wytoczonej Napsterowi przez Metallikę. I nagle dochodzimy do wniosku, że ściąganie muzyki to czarny sen fonografii zabierający jej cenne pieniążki. W końcu nic nie może być za darmo, artysta się napracował, trzeba mu za to zapłacić, co by mu na czynsz starczyło...

Zaraz, zaraz... nie można mieć muzyki za darmo? Przeca to bzdura, serwisy typu last.fm czy, przede wszystkim, Jamendo, oferują swym użytkownikom olbrzymie ilości utworów do przesłuchania, ściągnięcia, podzielenia się. Ba, ten drugi serwis oferuje całe albumy, niejednokrotnie bardzo ciekawe. Oczywiście, artyści, których można tam znaleźć są raczej mało znani, jednak czy to sprawia, że są gorsi? Raczej nie. Oni chcą się przebić a internet daje im ku temu możliwość.

Co jednak z tymi większymi? Z tymi, którzy należą do majors, tymi, którzy ponoć tracą najwięcej, bo są znani. A jak wiadomo, im ktoś bardziej znany, tym jest częściej okradany. A z nimi, jak to z artystami, jest różnie. Czasami popsioczą, czasami pogłaskają, czasami każą płacić (bootlegi Metalliki), czasami dają coś darmo.

No właśnie, darmo. Ostatnio wyczytałem, że zespół Coldplay (kapela bardzo znana i popularna) wydała w sieci, za darmo, swój najnowszy album. Koncertowy, bo koncertowy, jednak za darmo, oficjalnie, bez DRM-owego gówna, dla każdego chętnego. Chcesz ściągnąć, proszę bardzo. Czy to nie wspaniałe? Czy to nie urzeczywistnienie tego, iż kultura powinna być powszechnie dostępna? Tak właśnie jest i bardzo cieszy mnie ten krok, choć sam Coldplay'a nie słucham. Zresztą, nie oni jedni postąpili w ten sposób. Jakiś rok temu Radiohead (kolejny zespół bijący rekordy popularności, szczególnie na last.fm) wydał płytę tylko i wyłącznie na necie w cenie typowo kościelnej, czyli „co łaska.” Uważasz, że album wart jest jednego centa? Proszę bardzo, za tyle możesz go kupić. My się nie będziemy obruszać. Bo czemu? Ważne jest, że ludzie słuchają naszej muzyki, my i tak zarabiamy na koncertach itd. A z internetem się nie wygra, kto ma ściągnąć, ten i tak ściągnie – cokolwiek by się nie zrobiło. Nawet wymyślne zabezpieczenia (ostatnia płyta L-Dópy) utrudniające życie uczciwym nic tu nie pomogą. A jeśli z kimś nie można wygrać, trzeba się do niego przyłączyć.

Zrozumiał to też polski zespół metalowy Chainsaw, którego najnowszy krążek, Evilution, można pobrać legalnie z sieci. A jak ktoś chce mieć wersję CD (a jest wiele osób, w tym ja, które preferują mieć muzykę w postaci fizycznej – nawet pomimo tego, że słuchają dźwięków z kompa), to bez problemu można go nabyć na koncertach. I wilk syty i owca cała. Mam tylko nadzieję, że im się to zwróci, zaś inne kapele pójdą w ich ślady. Bo nic tak nie cieszy, jak artysta dzielący się swoim tworem z innymi.

sobota, 16 maja 2009

Cast Away

Dzisiejszy dzień nauczył mnie kilku rzeczy. Pierwszą i chyba najważniejszą jest: co nagle to po diable, gdyż naprędce wrzucone do prania spodenki okazały się ukrywać w kieszeni mój telefon. Wynik łatwo przewidzieć, tak więc jestem teraz poniekąd w strefie poza zasięgiem, odcięty od cywilizowanego świata. Niby wciąż mam internet, który utrzymuje moje połączenie z wszechświatem, niemniej po opuszczeniu domowego zacisza jestem... sam. I nikt nie będzie wiedział, gdzie jestem.

No właśnie... nie mam smyczy, przed którą tak bardzo się broniłem lata temu, a z którą się w sumie zrosłem. Zrosłem się do tego stopnia, że w sumie nie wiem, jak dam sobie radę... I pomyśleć, że kiedyś nie chciałem komórki, chciałem być wolny, bez kontroli. A tu masz, mam teraz to wszystko , o co kiedyś walczyłem, ale przeca już tego nie chcę. Wolę być na smyczy, niźli być odciętym. Dziwny jestem... Ewentualnie boję się niemożliwości kontaktu z osobami, na których mi zależy. Chociaż nie, jest cywilizowany. Bo czymże jest cywilizacja jak nie wyrzeczeniem się części (o ile nie całości) swojej wolności na rzecz możliwości przebywania w społeczeństwie? Czy posiadanie/brak komórki nie jest tego pewnym przejawem? Tak czy inaczej, trzeba sobie będzie się odnaleźć w tej sytuacji, przynajmniej na jakiś czas.

Oczywiście starał się będę całej sytuacji zaradzić. Oczywiście mam pewne wymagania, gdyż musi być zarówno tani, jak i mieć kilka miłych funkcji. I nie, nie chodzi mi tu o jakiś high end telefon, ale też nie chcę być w krainie kamienia łupanego (i nie, nie mam tu na myśli iPhone'a). Wszystko to oznacza jedno – poszukiwania, które zaczynają się oczywiście na allegro. Bo gdzieżby indziej? W końcu, jeśli czegoś tam nie ma, to jest duża szansa, że dostać się tego nie da. Trochę szukania, i już wiem, że łatwo nie będzie. Telefony tam dostępne są albo zbyt biedne (choć sam nie wiem, po co szukam telefonu z aparatem, z którego i tak nie korzystam), albo też zbyt wypasiono-drogie. Innymi słowy – nie ma dokładnie tego, co potrzebuję (okazało się też, że produkt chińsko-ubogi, jak pokazują produkty firmy MyPhone, wcale nie musi być tani). I tak po prawdzie znów naszła mnie straszna myśl, że pomimo życia w ustroju kapitalistycznym, znaleźć coś dla siebie jest ciężko. Tak, jak gdy w mojej ponoć stutysięcznej wsi szukałem czapki (nie znalazłem) oraz słuchawek (znalazłem przez przypadek po długich poszukiwaniach), tak i teraz czuję się, że zbyt dużego wyboru nie mam. Ot, 3-4 modele z całej olbrzymiej gamy komórczaków. Niezbyt wiele.

A to i tak dopiero początek problemów, w końcu razem z telefonem poszły się kochać wszystkie numery (bo oczywiście nie miałem ich skopiowanych na kartę SIM), więc będę otrzymywał wiele anonimowych telefonów... o ile ktokolwiek będzie do mnie dzwonił. Tyle dobrze, że rzeczona karta okazała się być sprawna. Tyle dobrze, że to kwestia bliższej/dalszej przyszłości.

Jaki jest morał z całej historii? Nie wrzucaj spontanicznie rzeczy do pralki oraz beware what you wish for. Jedyny pozytywny aspekt jest taki, że już od jakiegoś czasu myślałem nad zmianą buraka.

I tak, wiem, zaniedbałem trochę to miejsce. Ostatnio jakoś nie mam weny do pisania, to pewnie przez pogodę...