Ostatnio w autobusie z Katowic spotkałem znajomego z liceum. W sumie nie było to jakieś wyjątkowe spotkanie, bo od pewnego czasu natykam się na niego relatywnie często. Tym razem jednak mieliśmy nieco dłuższą okazję do pogadania, mnie zaś oświeciło jak bardzo od czasów podstawówki się różnimy.
Kolegę ów jakoś tak bardziej poznałem, gdy zaczynaliśmy swoją przygodę z grami RPG. Jesteśmy z tego samego rocznika, tak więc w tym samym momencie pisaliśmy maturę. W sumie mieliśmy przed sobą podobne perspektywy. Z tymże on poszedł na informatykę, ja na filologię. Jest to o tyle ważne, że jeszcze gdy szedłem do LO, czy przez pierwsze 2-3 lata bardzo poważnie myślałem o studiach informatycznych. Dopiero gdzieś w okolicach trzeciej klasy rozmyśliłem się i w końcu wybrałem zupełnie inną dziedzinę. Nie będę ukrywał, że studia te miały na mnie przeogromny wpływ, który uwidacznia się w moim sposobie myślenia i odczuwania itp..
Tak czy inaczej, rozmawiamy sobie i rozmawiamy, zaś przed moimi oczami tworzy się zatrważający obraz. Bo kogo ja mam przed sobą? Osobę skupioną na pracy i zysku. Na maksymalnej efektywności. Czy to nie przerażające? Nastawienie typu “to mi przyniesie więcej pieniędzy,” “to mi pozwoli zrobić to lepiej.” “Uczelnie uczą nieprzydatnych rzeczy, powinny tylko przyuczać przedmiotów potrzebnych w zawodzie.” Dziwnie się czułem słuchając tego, tym bardziej, że ja mam bardziej podejście pt “wzbogacanie ducha” i “absolwent uczelni powinien być możliwie wszechstronny.” Jeszcze bardziej uderzył mnie fakt, że kolega ów dość mocno nadinterpretuje wypowiedzi (skwitowawszy to “dzięki nadinterpretacji jeszcze żyję”), w ogóle ma trudności ze zrozumieniem. Do wielu rzeczy odnosi się z wyższością, jakoby był lepszy… Okropnie było na to patrzeć, okropnie było to słyszeć. A wiecie co było w tym wszystkim najgorsze?
Świadomość! Świadomość, że mogłem być podobny, może nawet taki sam. Tak samo postrzegać rzeczywistość… Przecież to bez sensu, po co żyć w takim mechanicznym świecie? Po co patrzeć na wszystko z pkt widzenia przychodów i wydatków? I choć pewnie będę od niego biedniejszy, to będę też bogatszy. Tak, nadal chcę iść na informatykę, ale nie dlatego, że to da mi pracę. Chciałbym udać się na ten kierunek w ramach realizacji młodzieńczych marzeń i nauczenia się czegoś ciekawego. I wiem też, że nie stanę się taki, jak ten kolega…
Wiem też, że nie wszyscy informatycy są tacy. Znam przynajmniej dwóch, którzy tacy nie są. Niemniej, ja mogłem taki się stać. Dobrze, że trafiłem na uniwersytet. Nauczył mnie on więcej, niż było w curriculum.
I tak, wiem też, że strasznie nieskładna ta notka... Ale cóż, jakoś nie umiem tego napisać inaczej, niż osobistej, dość spontanicznej deklaracji.
Kolegę ów jakoś tak bardziej poznałem, gdy zaczynaliśmy swoją przygodę z grami RPG. Jesteśmy z tego samego rocznika, tak więc w tym samym momencie pisaliśmy maturę. W sumie mieliśmy przed sobą podobne perspektywy. Z tymże on poszedł na informatykę, ja na filologię. Jest to o tyle ważne, że jeszcze gdy szedłem do LO, czy przez pierwsze 2-3 lata bardzo poważnie myślałem o studiach informatycznych. Dopiero gdzieś w okolicach trzeciej klasy rozmyśliłem się i w końcu wybrałem zupełnie inną dziedzinę. Nie będę ukrywał, że studia te miały na mnie przeogromny wpływ, który uwidacznia się w moim sposobie myślenia i odczuwania itp..
Tak czy inaczej, rozmawiamy sobie i rozmawiamy, zaś przed moimi oczami tworzy się zatrważający obraz. Bo kogo ja mam przed sobą? Osobę skupioną na pracy i zysku. Na maksymalnej efektywności. Czy to nie przerażające? Nastawienie typu “to mi przyniesie więcej pieniędzy,” “to mi pozwoli zrobić to lepiej.” “Uczelnie uczą nieprzydatnych rzeczy, powinny tylko przyuczać przedmiotów potrzebnych w zawodzie.” Dziwnie się czułem słuchając tego, tym bardziej, że ja mam bardziej podejście pt “wzbogacanie ducha” i “absolwent uczelni powinien być możliwie wszechstronny.” Jeszcze bardziej uderzył mnie fakt, że kolega ów dość mocno nadinterpretuje wypowiedzi (skwitowawszy to “dzięki nadinterpretacji jeszcze żyję”), w ogóle ma trudności ze zrozumieniem. Do wielu rzeczy odnosi się z wyższością, jakoby był lepszy… Okropnie było na to patrzeć, okropnie było to słyszeć. A wiecie co było w tym wszystkim najgorsze?
Świadomość! Świadomość, że mogłem być podobny, może nawet taki sam. Tak samo postrzegać rzeczywistość… Przecież to bez sensu, po co żyć w takim mechanicznym świecie? Po co patrzeć na wszystko z pkt widzenia przychodów i wydatków? I choć pewnie będę od niego biedniejszy, to będę też bogatszy. Tak, nadal chcę iść na informatykę, ale nie dlatego, że to da mi pracę. Chciałbym udać się na ten kierunek w ramach realizacji młodzieńczych marzeń i nauczenia się czegoś ciekawego. I wiem też, że nie stanę się taki, jak ten kolega…
Wiem też, że nie wszyscy informatycy są tacy. Znam przynajmniej dwóch, którzy tacy nie są. Niemniej, ja mogłem taki się stać. Dobrze, że trafiłem na uniwersytet. Nauczył mnie on więcej, niż było w curriculum.
I tak, wiem też, że strasznie nieskładna ta notka... Ale cóż, jakoś nie umiem tego napisać inaczej, niż osobistej, dość spontanicznej deklaracji.