środa, 10 lutego 2010

Empetrójka z wkładką

Grono jednak się do czegoś przydaje. To znaczy nie samo grono, ale reklamy umieszczone na pierwszym polskim portalu społecznościowym. Nie, wcale nie chodzi o walentynki i wszystko, co z nimi związane. To o co? Co może być ważniejszego od święta miłości?

Muzyka oczywiście. A dokładniej, „rewolucyjne” zagranie ze strony firmy Pentagram (znanej głównie z produkowania urządzeń sieciowych i modemów, aczkolwiek od jakiegoś czasu szturmującej rynek przenośnego RTV) i Radia Zet (mimo że nazwa Pentagram niejako obliguje do współpracy z podziemną wytwórnią metalową), które przybrało formę, że pozwolę sobie zacytować, „pierwszego w Polsce albumu mp3 wydanego wyłącznie na odtwarzaczach PENTAGRAM.” Szumne to przechwałki, lecz trzeba uważać, co by się nie złapać na pewną pułapkę. Bo owszem, jest to pierwszy album wydany na odtwarzaczach Pentagram (czy też w ogóle na odtwarzaczu, bo nie orientuję się, czy wcześniej ktoś sprzedawał u nas w ten sposób muzykę), niemniej nie jest to pierwszy przypadek, gdy muzyka w formacie mp3 dystrybuowana jest na fizycznym nośniku. Mam tu na myśli choćby polski boysband Verba, który kilka lat temu wydał płytę na pendrive'ie (choć wymiar sukcesu, czy też porażki, jakie podzielił ów twór, gdzieś mi umknął). Tym bardziej nie jest to pierwszy album mp3, gdyż jak sięgam pamięcią, kilka lat temu zespół Perfect wydał tak płytę.

Niemniej, sama problematyka pierwszeństwa nie jest tu najważniejsza. Oto oferuje się nam gotowy produkt, do tego na czasie. W końcu dostajemy dwadzieścia topowych hitów (które oczywiście do mnie nie przemawiają) oraz odtwarzacz mp3 – a to wszystko za minimum stówę (choć strona Pentagrama rozpoczyna wyliczanie cen od 160 zł). Przyznam, całkiem niezły deal. Nie dość, że kupuję urządzenie, dzięki któremu mogę słuchać muzyki w drodze, to jest ono jeszcze fabrycznie wyposażone w muzykę, której mogę sobie posłuchać choćby w drodze ze sklepu. Genialnie! Nie trzeba się martwić o zapełnianie urządzenia muzyką, przynajmniej na początku, bo nie dostaję gołego urządzenia. Prawda?

Rozwiązanie to mogłoby się wydawać świetne, ale nie jest tak do końca. Po pierwsze, bardzo boli wybranie formatu mp3. Pomijam już fakt, że odtwarzacze Pentagrama obsługują ogg, które oferuje lepszą jakość muzyki w stratnym formacie. Czemu jednak nie wybrano formatu flac albo ape, które oferują jakość bezstratną? Czemu nie dano konsumentom czegoś w jakość równej nagraniu na płycie CD? Tego nie wiem. Mogę tylko podejrzewać, że chodzi tu o magiczny zlepek dwóch literek i cyferki. Mp3 to obecnie prawie jak mantra,swego rodzaju adidas cyfrowej muzyki. Jedno słowo, które zastępuje wszystko inne. Ciężko coś reklamować słówkiem flac, mp3 wchodzi. Poza tym dzięki stratnej kompresji więcej utworów wejdzie na odtwarzacz, tak więc sam zysk... I wcale nie przeszkadza 2GB pojemności odtwarzacza, gdzie weszłoby sporo muzyki nawet w formacie bezstratnym – lepiej dać wybrakowany produkt. Niestety.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden problem – do kogo kierowany jest ten odtwarzacz? Z dystrybucją muzyki w formie plików jest ten problem, że równie dobrze można sobie dane piosenki ściągnąć. Między innymi dlatego rynek składanek nie jest tak wielki, jak kiedyś. Obecnie każdy może sobie złożyć kompozycję utworów wedle własnego widzimisię. W tym też tkwi sukces sklepów pokroju iTunes – po co płacić za cały album, jak interesuje mnie jedna-dwie piosenki? W tym wypadku muzyka na pendrive'ie przegrywa. Przegrywa też z nagraniem na krążku. Wiadomo, płyta to jednak płyta. Fizyczny nośnik, który stoi na półce – w przeciwieństwie do mp3 na odtwarzaczu czy pendrive'ie, z którego ani żadna ozdoba, ani radocha z posiadania fizycznego nośnika. Ciężko mi też sobie wyobrazić ludzi kupujących urządzenie Pentagrama dla tych utworów. A co by tu nie mówić, różnica pomiędzy 2GB odtwarzaczem z muzyką i bez muzyki wynosi ok trzydziestu złotych – tak więc tyle, ile polskie wydawnictwo na CD. Pozostaje oczywiście trzecia grupa, która szuka jakiegoś playerka i będzie uważać utworki Lady zGagi & co za kuszące na tyle, by wybrać produkt taki, a nie inny. Jednak czy tak będzie? Osobiście w to wątpię.

Oczywiście, jest to pewne novum – zarówno w dziedzinie sprzedaży odtwarzaczy mp3, jak i legalnej dystrybucji muzyki. Niemniej, wydaje się to posunięciem zarówno nieprzemyślanym, jak i niedopracowanym. Jaki sukces odniesie Pentagram, zobaczymy za kilka miesięcy. Warto jednak nadmienić, że szykuje się on do wydania kolejnych tego typu produktów – mam nadzieję, z nieco inną muzą. Cała akcja byłaby o wiele bardziej trafiona, gdyby cena odtwarzacza z muzyką nie odbiegała zbytnio od ceny urządzenia w konfiguracji podstawowej. W końcu trzeba pamiętać, że owe utwory, mimo wszystko, są jedynie dodatkiem do reszty. Od razu nasuwa się wniosek, że album to zbyt wielkie słowo jak na zbiór utworków na mp3 playerze. Szczególnie w takiej postaci, w jakie zostały udostępnione. Nadal dostajemy urządzenie do zapełnienia własną muzyką. Różnica jest tylko taka, że początkowo mamy te dwadzieścia utworów, które w końcu pewnie i tak się usunie. Nawet pomimo tego, że się za nie zapłaciło.

piątek, 5 lutego 2010

Spontaniczna reklama spontanicznego rock'n'rolla

Nie od dziś wiadomo, że prasa może służyć jako świetne medium reklamowe. Niekoniecznie chodzi mi tu o wszelkiego rodzaju opłacane, kolorowe obrazki chcące nam sprzedać proszek do prania czy elektroniczne papierosy. Sprawa dotyczy czegoś, zdawałoby się, subtelniejszego, reklamy podprogowej w tekście. Czegoś, co chce nam sprzedać pewien z góry określony produkt, często dość nieumiejętnie i bardzo nachalnie.

Szczególnie widoczne jest to w przypadku prasy muzycznej, przynajmniej tej traktującej o metalu. Spowodowane jest to głównie tym, że największe polskie czasopisma piszące głównie o tego typu muzyce prowadzone są przez wydawnictwa muzyczne, przez co niejako z definicji będą one katalogami reklamowymi odpowiednich firm. Nie dotyczy to tylko recenzji (aczkolwiek warto zauważyć, że rodzime dla danego czasopisma kapele zawsze jakoś wysoko lądują w zestawieniach), ale chyba przede wszystkim wywiadów. I choć trzeba się z tym pogodzić, niektóre próby opchnięcia produktu są tak nachalne, że wołają o pomstę do nieba. Dowodem na to jest hit ostatnich dwóch lat, polska supergrupa o nazwie Black River.

Cała ta notka związana jest z odkopaniem przeze mnie numeru Mystic Arta z wywiadem z tą grupą. To, co uderzyło mnie podczas jego czytania, to wręcz wykorzystanie słów-kluczy, które pewnie ma nas, biednych konsumentów, zachęcić do zespołu. Niemniej, pozwolę sobie zacytować wstęp do wywiadu:

"Pewnego pięknego wiosennego dnia na moim biurku wylądowała płyta zespołu o niewiele mówiącej nazwie Black River. […] Melodyjnie rozbujane, choć surowe gitary wydały z siebie przebojowe, autentyczne i spontaniczne dźwięki."

No więc, co my tu mamy? Melodyjnie rozbujane gitary (czyli się można pogibać, muzyka jest lekka, przebojowa i przyjemna), które są surowe (czyli muza z jajami, żadne pitu pitu czy dziewczęcych melodyjek). Innymi słowy, WTF? Niemniej, największą uwagę trzeba zwrócić uwagę na słowa autentyczne i spontaniczne. Czemu? Bo wyrazy te przewijały się przez chyba wszystkie press releasy i wywiady dotyczące powyższego zespołu.Pierwsze zdanie w wywiadzie skierowane do Kay'a, gitarzysty BR brzmiało: „możesz przedstawić ładnie cały zespół i przybliżyć okoliczności spotkania waszej ekipy oraz spontanicznej decyzji o nagraniu czegoś w studio?” Zupełnie tak, jakby już sam początek całego tekstu miał nam wpoić, że muzyka BR jest spontaniczna, jest autentyczna. Idąc dalej można nawet gdybać, że nakreślany jest pewien front autentycznych muzyków, który przeciwstawia się przeważającym siłom pozerów, muzyków męczących nuty i nieczerpiących z tego przyjemności, tylko pieniądze. Czegoś w rodzaju mitycznego układu, z tymże tu układ dotyczy światka muzyki.

Przyznam, że te dwa lata temu nie rzuciło mi się to w oczy tak, jak teraz. Możliwe, że powodem tego jest nasłuchanie się tego klucza przez ostatnie dwa lata. Gdy BR wydali Black'n'Roll chyba w każdym wywiadzie było podkreślane, jaka to muzyka nie jest spontaniczna. Jak to chłopaki nie siedli sobie z instrumentami i tak po prostu, bez zastanowienia, zaczęli grać z serc. Doskonale! Szkoda tylko, że dla mnie owa muzyka jest strasznie wymęczona, nie widzę tam tej „spontaniczności,” którą, tak po prawdzie, ciężko w ogóle zdefiniować, jeśli chodzi o muzykę. To chyba tylko w jazzie, a i tak tylko tym wykonywanym na żywo (ponoć są ludzie, którzy uważają nagrywanie płyt jazzowych na coś w deseń zdradzenia zasad i ideałów owej muzyki).

Wracając jednak do tematu, owo stwierdzenie jest tak często powtarzane, że wiele osób naprawdę zaczyna w to wierzyć i tak mówić o muzyce BR. Jest to mimo wszystko nieco przerażające, gdyż pokazuje tylko jak ludziom można wpoić różne bzdury – szczególnie jeśli dany zespół ma w swoim składzie znanych muzyków, którzy zaś mają armię wiernych fanów. Super! Szkoda tylko, że zawartość nie zgadza się z opisem na opakowaniu. A już namolna próba wciśnięcia tego towaru to przerasta ludzkie pojęcie. I ciągle przewijające się hasło „spontaniczność.” No ileż można?

Nie, nie mam nic przeciwko reklamowania własnych wyrobów we własnym czasopiśmie (choć Mystic przesadza, dając wywiady z muzykami niemetalowymi w czasopiśmie o metalu), niemniej powinno być to robione z taktem, jakoś sensownie. Reklamy podprogowe są fajne, jeśli są naprawdę podprogowe. Jeśli nie stara się czegoś na siłę wyeksponować, tylko robi to z sensem. Bo BR można było zareklamować na wiele innych sposobów, można było pociągnąć to inaczej, nie zaś otwierać wywiad hasłem reklamowym prosto ze spotów płynów do zmywania naczyń, po czym drążyć ten spot przez dwa lata. Nie tędy droga. Nie tędy.

Wszystkie cytaty pochodzą z czasopisma Mystic Art, nr 2/2008, wydawanego przez Mystic Production. Autorem wywiadu jest Michał Kapuściarz.