Internet potrafi skrzywdzić. Gdzieś nawet była lista związana z tym zagadnieniem, jednak to już nawet nie o nią chodzi. Internet zbliża. To, co było kiedyś daleko, nieosiągalne, teraz można zdobyć z łatwością. Doskonałym przykładem są anime – kiedyś zdobyć jakąś większą nowość było naprawdę ciężko, królowały przegrywane VHSy, potem weszły DivXy, nierzadko słabej jakości, z hardsubami. A i tak były to często pozycje starsze, bo wszystko rozchodziło się niejako pocztą pantoflową – pożyczało się daną płytę od kogoś itd. Czasami trzeba było długo czekać na swoją kolej, zresztą pamiętam radochę i dumę kumpla jak oznajmiał, że jest trzecią osobą w kraju, która miała Hellsinga. Teraz mamy youtube, torrenty, szerokopasmowe łącza – zobaczyć coś, szczególnie jeśli jest popularne, nie jest wcale takie trudne. Innymi słowy, mamy dostęp do wszystkiego, co dusza zapragnie.
Wstęp ten nie był wcale przypadkowy, nawiązanie do anime też nie, gdyż nadal pozostaniemy w Japonii, a dokładniej w świecie japońskich teleturniejów. Świecie, do którego mamy dostęp głównie dzięki internetowi, youtube zaś przede wszystkim. Tak właśnie, będzie o tym magicznym, dziwnym świecie, który nam, Europejczykom, strasznie trudno zrozumieć. Trudno też zrozumieć ludzi, którzy decydują się brać w nich udział. Bo jak można tłumaczyć sobie program, w którym prezenterka to przebrany za kobietę mężczyzna, uczestnicy zaś najpierw są rozkręcanie wokół własnej osi na jakimś dziwnym urządzeniu, potem zaś mają iść po desce umieszczonej nad wodą. Oczywiście przy takim kręćku jest to niemożliwe i ludzie robią różne dziwne rzeczy – czasami wydaje się wręcz, że nierealne. Na pewno jest dużo śmiechu, czego się nie ukrywa. Śmiechu z ofiar, ale one się na to decydują.
To kręcenie przypomniało mi o takim starym, japońskich programie pt. Takeshi's Castle, który to puszczany był na DSF (długo przed pojawieniem się youtube). Pamiętam, że była tam konkurencja, w której delikwent przykładał głowę do jednego końca kija baseballowego, drugim końcem dotykał ziemi i zaczynał się kręcić wokół niego. A potem heja banana przed siebie, by wygrać kasę. To byłą jedna z wielu konkurencji, jednak zapadła mi w pamięci o tyle, że kumple zainspirowani tym programem także robili takie kręćki z kijem. Cóż, co kto lubi, jednak u nas to było typowo dla jaj, Japończycy zaś poniekąd tracili swoją godność po to, żeby zdobyć te milion jenów.
A to wcale nie są jakieś dziwne rzeczy w kategorii japońskiej TV. Chyba szczytem jest program, w którym za złą odpowiedź osoba musi wdychać pierdy kolesia, który, dodajmy, umieszczony jest na platformie co raz to przybliżającej się do ofiary. Albo jakiś teleturniej, w który wplecione są przygody Hard Gay'a (która jest też zawodowym wrestlerem). Jak w ogóle można wpaść na takie pomysły? Tymek uważa, że to jest wynik zrzucenia na nich dwóch bomb atomowych, że musiało to jakoś wpłynąć na ich mózgi. Ja uważam, że Japończycy rekompensują sobie w ten sposób swoje szare, wręcz skostniałe życie, które obraca się głównie wokół pracy, szkoły itd. Nie od dziś wiadomo, że wielu Japończyków nie wytrzymuje ciśnienia panującego w ich życiu. Muszą jakoś odreagować, a przecież świat w tych teleturniejach jest zawsze kolorowy, zawsze roześmiany, do tego tak absurdalny, że porażki w ogóle nie bolą. Nie ma łez, nie ma żalu, jest tylko dobra zabawa.
W końcu my mamy swój Taniec z Gwiazdami – świat, który nie istnieje – pełen blichtru, bogactwa, i (jak sam tytuł wskazuje) gwiazd. Japończycy mają swój świat teleturniejów, który też nie ma swojego odpowiednika w rzeczywistości.
Tylko który świat jest lepszy? W którym wolelibyście partycypować?
Bo ja jednak chyba w tym japońskim.
PS. Japońskie teleturnieje powoli przedostają się do Polski. Przykładem na to jest Hole in the Wall. Zresztą, jest to tendencja dość powszechna na zachodzie. Szczególnie MTV lubi przerabiać ichniejsze programy na swoje.
PS2. Jeszcze jeden przykład na to, że Japończycy są dziwni.
Wstęp ten nie był wcale przypadkowy, nawiązanie do anime też nie, gdyż nadal pozostaniemy w Japonii, a dokładniej w świecie japońskich teleturniejów. Świecie, do którego mamy dostęp głównie dzięki internetowi, youtube zaś przede wszystkim. Tak właśnie, będzie o tym magicznym, dziwnym świecie, który nam, Europejczykom, strasznie trudno zrozumieć. Trudno też zrozumieć ludzi, którzy decydują się brać w nich udział. Bo jak można tłumaczyć sobie program, w którym prezenterka to przebrany za kobietę mężczyzna, uczestnicy zaś najpierw są rozkręcanie wokół własnej osi na jakimś dziwnym urządzeniu, potem zaś mają iść po desce umieszczonej nad wodą. Oczywiście przy takim kręćku jest to niemożliwe i ludzie robią różne dziwne rzeczy – czasami wydaje się wręcz, że nierealne. Na pewno jest dużo śmiechu, czego się nie ukrywa. Śmiechu z ofiar, ale one się na to decydują.
To kręcenie przypomniało mi o takim starym, japońskich programie pt. Takeshi's Castle, który to puszczany był na DSF (długo przed pojawieniem się youtube). Pamiętam, że była tam konkurencja, w której delikwent przykładał głowę do jednego końca kija baseballowego, drugim końcem dotykał ziemi i zaczynał się kręcić wokół niego. A potem heja banana przed siebie, by wygrać kasę. To byłą jedna z wielu konkurencji, jednak zapadła mi w pamięci o tyle, że kumple zainspirowani tym programem także robili takie kręćki z kijem. Cóż, co kto lubi, jednak u nas to było typowo dla jaj, Japończycy zaś poniekąd tracili swoją godność po to, żeby zdobyć te milion jenów.
A to wcale nie są jakieś dziwne rzeczy w kategorii japońskiej TV. Chyba szczytem jest program, w którym za złą odpowiedź osoba musi wdychać pierdy kolesia, który, dodajmy, umieszczony jest na platformie co raz to przybliżającej się do ofiary. Albo jakiś teleturniej, w który wplecione są przygody Hard Gay'a (która jest też zawodowym wrestlerem). Jak w ogóle można wpaść na takie pomysły? Tymek uważa, że to jest wynik zrzucenia na nich dwóch bomb atomowych, że musiało to jakoś wpłynąć na ich mózgi. Ja uważam, że Japończycy rekompensują sobie w ten sposób swoje szare, wręcz skostniałe życie, które obraca się głównie wokół pracy, szkoły itd. Nie od dziś wiadomo, że wielu Japończyków nie wytrzymuje ciśnienia panującego w ich życiu. Muszą jakoś odreagować, a przecież świat w tych teleturniejach jest zawsze kolorowy, zawsze roześmiany, do tego tak absurdalny, że porażki w ogóle nie bolą. Nie ma łez, nie ma żalu, jest tylko dobra zabawa.
W końcu my mamy swój Taniec z Gwiazdami – świat, który nie istnieje – pełen blichtru, bogactwa, i (jak sam tytuł wskazuje) gwiazd. Japończycy mają swój świat teleturniejów, który też nie ma swojego odpowiednika w rzeczywistości.
Tylko który świat jest lepszy? W którym wolelibyście partycypować?
Bo ja jednak chyba w tym japońskim.
PS. Japońskie teleturnieje powoli przedostają się do Polski. Przykładem na to jest Hole in the Wall. Zresztą, jest to tendencja dość powszechna na zachodzie. Szczególnie MTV lubi przerabiać ichniejsze programy na swoje.
PS2. Jeszcze jeden przykład na to, że Japończycy są dziwni.