sobota, 20 czerwca 2009

Nohavicowy świat

No i pojawia się obiecany wpis. Wpis o muzyce, bo o czymże innym? Co więcej, jest to powrót do Nohavicy, o którym pisałem już czas jakiś temu. Tym razem będzie to Nohavica po polsku, gdyż gdzieś w roku 2008 został wydany dwupłytowy album Świat wg Nohavicy, gdzie różne osobistości naszej polskiej sceny wykonują piosenki czeskiego barda. Przedsięwzięcie dosyć ciekawe, dowodzące ponadto popularności Czecha w Polsce. Popularności, dodajmy, która łatwo może zostać zmierzona poprzez ceny biletów na jego występy na przestrzeni lat. W końcu znajome opowiadały mi, jak na licencjacie (kilka lat temu) były na koncercie Nohavicy koszującym 5 zł, obecnie nierzadko trzeba zapłacić 10x tyle. Do jego popularności na pewno przyczynił się też film Rok Diabła, który to opowiada na wpół fikcyjną historię z trasy koncertowej po Czechach. Tak czy inaczej, nagrano album z przetłumaczonymi utworami Nohavicy, a przez który przewijają się chociażby Artur Andrus, Wolna Gruba Bukowina, czy Krzysztof Daukszewicz.

I właśnie o wykonaniu należy napisać co nieco. Nie są to zwykłe covery, a osobne interpretacje. Bo choć często starano zachować się chociażby podobną rytmikę i melodyjność, to nieraz wykorzystano zupełnie inne instrumentarium, jak choćby fortepian w przypadku Sarajewa. Na pewno na ogólną jakość dobrze wpływa zróżnicowanie głosów, nierzadko damskich (choć wspominałem kiedyś, że muzyka Nohavicy jest bardzo męska), nadających każdemu z utworowi oddzielny, indywidualny charakter. Co za tym idzie, nawet utwory z jednej płyty brzmią tutaj różnie. Wszystko zależy od wykonawców. Niestety czasami przesadzają, jak choćby w Miki Mausie, w którym to wokalista na początku stara się śpiewać niby natchnionym głosem, co w ogóle nie brzmi. Na szczęście potem jest już lepiej i utwór zapada w pamięć jako jeden z mocniejszych punktów albumu. Należy też zaznaczyć, że jeden z utworów, Gdy kitę odwalę, odśpiewany został przez samego Nohavicę. Zresztą, kompozycja ta była niejednokrotnie wykonywana w języku polskim podczas koncertów w naszym pięknym kraju.

Sam charakter piosenek też jest bardzo zróżnicowany. Są tu zarówno nieco radosne, humorystyczne przyśpiewki, jak i smutne, ciężkie ballady o miłości i śmierci. Dla każdego coś miłego. I choć układ na płytach nie jest jakiś uporządkowany, to całości słucha się bardzo przyjemnie. Na tyle przyjemnie, że nawet pomimo objętości materiału, może on lecieć w kółko i w ogóle się nie nudzić. Zresztą, sam wybór utworów bardzo mnie satysfakcjonuje, gdyż duża ich część pochodzi z mojego ulubionego albumu Nohavicy, Divne Stoleti. Nie zabrakło też kilku innych, wielbionych przeze mnie piosenek, takich jak Kometa, czy wspomniane wcześniej Miki Maus. Są też utwory, które dopiero poznałem i które tak po prawdzie zagnieździły się w moim umyśle jako pochodzące ze Świata wg Nohavicy, i kojarzone pewnie będą głównie z tym albumem.

Na koniec pozostaje pytanie: dla kogo jest ten album? Na pewno dla fanów Nohavicy, ale oni o nim już pewnie wiedzą. Miłośnicy poezji śpiewanej też pewnie znajdą tu coś dla siebie. Słuchacze Toma Waitsa też powinni się ucieszyć, choć muzyka to nieco inna. Ktoś jeszcze? Ciężko określić, choć chyba każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie... Ja znalazłem.

piątek, 19 czerwca 2009

Gdy odwalę...

Od kilku dni, nieprzerwanie, po głowie chodzą mi dwa albumy muzyczne. Obydwa, jakże różniące się od siebie, stanowią dla mnie pewną wartość, symbolizują pewne nastroje, nierzadko do siebie podobne. Jeden z nich to Dusk and Her Embrace zespołu Cradle of Filth - płyta namiętnie słuchana przeze mnie w liceum (nawet poloniście ją pożyczyłem), zapomniana na długi czas (wraz z zespołem), ostatnio odkryta na nowo - głównie na fali powrotów do muzyki, której słuchałem lata temu. Wiele wspomnień z nią wróciło, wiele odczuć, przemyśleń i nastrojów, niemniej to nie o niej chcę tutaj pisać. Drugi album to nowość, wydany jeszcze w ubiegłym roku zestaw dwóch płyt, który tak na prawdę będzie bohaterem wpisu następnego. Tu zaś wrzucę tylko tekst jednego z utworów, który perfekcyjnie oddaje to, jak się teraz czuję (a może to tylko moje złudzenie?). Tak czy inaczej, lubię ten utwór, lubię ten tekst, więc tu go wrzucam. Tłumaczenie oczywiście nie moje, bo czeskiego nie znam.

Gdy kitę odwalę
Jaromir Nohavica, przekł. Antoni Muracki
Tekst pobrany z oficjalnej strony Nohavicy.

Gdy czarne papierowe buty rano już ubiorę,
A stara zyska pewność, że mi szychta wisi kalafiorem,
to wyjdzie długi pochód mych żałobnych gości
na Śląską Ostrawę po Sikorowym moście

Gdy odwalę kitę
To będzie w pytę.
Cudnie, fajnie i w pytę,
gdy definitywnie odwalę kitę

A że wszyscy mi są bliscy, to niech dzisiaj się uraczą,
niechaj rżnie muzyka, wino płynie, moje baby płaczą.
I tak jak w robocie nie dawałem ciała -
chcę, by moja stypa była jak ta lala,

Niech będzie w pytę
Cudna, fajna i w pytę,
gdy definitywnie odwalę kitę.

Co niektórych zwali w niezłej chwili, niech ja skonam,
wie coś o tym kochanica, tego, co był zszedł, Macdona.
Więc jeśli miałbym wybrać - w łóżku czy też w klubie -
niech mnie trafi w trakcie tego, co tak lubię

To będzie w pytę
Cudnie, fajnie i w pytę,
gdy definitywnie odwalę kitę.

Jedną mam wątpliwość - zabrać Żywca czy Red Bulla,
żeby tam na górze nie wyjść na jakiegoś ciula.
Ja w każdym razie biorę piersiówkę starej starki,
bo starka nie zaszkodzi, gdy się nie przebiera miarki

To będzie w pytę ...

Wiem, że Cię nie ma, Boże, ale w końcu gdybyś był tak
Daj mnie tam, gdzie dawno siedzi stary Lojza Miltag.
Z Lojzą razem w budzie u Orłowej, potem zaś na dole
fedrując w mozole, tu też daj nam wspólną dolę

To będzie w pytę ...

Gdy czarne papierowe buty rano już ubiorę,
a stara zyska pewność, że mi szychta wisi kalafiorem -
wszystkie moje plany tak niewiele znaczą.
W sumie było nieźle, ludzie mi wybaczą

Gdy odwalę kitę.
Cudnie, fajnie i w pytę,
gdy definitywnie odwalę kitę.

piątek, 12 czerwca 2009

Tajne akta Hunterfestu

Trzeba przyznać, że robi się coraz ciekawiej w kwestii tegorocznego Hunterfestu. Plotki o tym, że Motorhead ma się na nim pojawić, krążyły już chyba od jesieni roku ubiegłego. Oczywiście nie było tak różowo, bo ludzie wspominali akcje z Children of Bodom i Opeth sprzed trzech lat, dziwnym było też usunięcie Szczytna z koncertowego kalendarza zespołu na myspace i oficjalnej stronie – choć trzeba też przyznać, że festiwal nigdy nie ogłosił ich oficjalnie. Z drugiej jednak strony, Bilboardy z nazwą Motorhead wypisaną dużą czcionką pojawiły się już dawno temu – dowodem tego są zdjęcia. I nawet jakaś przedziwna ankieta dotycząca wyboru zespołów na fest, a której wynik był już znany z góry, nie mogła zakłócić mojego spokoju.

Spokój zakłócił dopiero wczorajszy news z profilu myspace Motorheada – zespół pod żadnym pozorem nie zagra w tym roku na Hunterfest. Genialnie! Oczywiście do tej pory żadne oficjalne oświadczenie nie pojawiło się na stronie organizatorów. W zamian dochodzą różne sprzeczne informacje – a to, że jest bardziej oficjalny profil Motorhead, a tam nic o tym nie piszę. A że główny organizator twierdzi, że kontrakt jest podpisany, że na jakichś stronach wypisany jest Motor w Szczytnie, znowu na stronie głównego bookera ich nie ma. Gdzieś ktoś mówi o jakichś możliwych, tajnych ustaleniach - prawie jak w pakcie Ribbentrop-Mołotow. Niemniej, jak to zwykle bywa, możliwości są dwie:

1)Ktoś chce rozwalić festiwal i szerzy dezinformację.
2)Organizatorzy lecą sobie w kulki i ściemniają z zespołami, żeby przyciągnąć jak najwięcej osób.

Na pewno zaś wiadomo, że ktoś kłamie – nie wiadomo tylko do końca kto. Niby na pierwszy rzut oka odpowiedź jest oczywista, jednak wcale tak nie musi być. Załóżmy jednak, że wina jest po stronie organizatorów festiwalu. I co teraz? Ludzie w końcu już kupili bilety, tak więc ktoś na pewno się pojawi. Są też inne wielkie nazwy, z którymi jak do tej pory cyrków nie ma. Niemniej wydaje się to strzałem w nogę – w końcu ludzie, jak już wspominałem, nie zapomnieli wpadki z roku 2006. Dwie następne edycje, bardzo udane, nieco te złe wspomnienia zatarły, choć ono wciąż pozostało. Motorhead mógł/może to zmienić, lecz jeśli nie przyjadą, to można to uznać za samobójstwo. Bo za rok mało kto przyjedzie, mało kto uwierzy w zespoły wymieniane w line-upie.

A przecież Hunterfest mierzy bardzo wysoko – wskazuje na to sama forma i miejsce festiwalu w tym roku. A co z tego będzie? Zobaczymy. Sam jestem daleki od wyrokowania – przynajmniej, dopóki wszystkie strony się nie wypowiedzą. Niemniej, ponownie widać, jakim bałaganem organizacyjnym jest festiwal w Szczytnie, który to ma mieć już sześć edycji. Sześć lat nauki, która możliwe, że poszła w las.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Witamy we Wrotach Baldura

Coś mnie ostatnio wzięło na starocie. Starocie, które już doskonale znam. Przejawia się to w wielu aspektach, niemniej od kilku dni najbardziej oczywistym jest powrót do wspaniałego cyklu gier, jakim jest saga Wrót Baldura. Tak właśnie! Bo nie każdy pewnie wie, ale ze mnie jest (albo raczej był) zapalony erpegowiec, który to potrafi spędzić godziny na rozmyślaniu, jaką tu postacią pograć. W kontekście komputerowej gry fabularnej nie jest inaczej, a że od jakiegoś czasu miałem olbrzymią chęć powrotu do przygód Dzieck Bhaala, to w pewnym momencie musiałem się poddać i grę zainstalować. No i spędzić trzy dni na optymalnym konfigurowaniu modów, które są bardzo ważne dla rozgrywki, nie mówiąc już o aspektach, które potrafią pomieszać. Potem spędziłem kilka godzin na wybraniu ciekawej klasy postaci (padło na wojownika/kapłana, bo klechą jeszcze nie grałem) i losowaniem wypasionych statystyk (co w końcu mi się udało) no i jazda. Możemy zagłębiać się w fabułę, którą w sumie już znam. Przeca przeszedłem wszystkie części.

No właśnie, grę znam całą... Praktycznie na pamięć. Przechodziłem ją wielokrotnie, a jednak znowu mam wypieki na twarzy. Ale to świadczy tylko o wyjątkowości tytułu, który nawet pomimo upływu lat (pierwsza część sagi w tym roku kończy jedenaście wiosen) nadal potrafi wciągnąć. Ale jakże mogłoby być inaczej, gdy ma się do czynienia z absolutem? Wiem, wiem, słowa nieco na wyrost, a jednak nie cofnąłbym ich. Przecież nie można inaczej określić gry, której warstwa audiowizualna wraz z fabułą tworzą tę wspaniałą atmosferę przygody, której nie da się zwyczajnie odmówić. Trzeba grać!

No właśnie, niby gra stara, a jednak nadal urzeka. Zasługa to przepięknej grafice dwuwymiarowej z ręcznie malowanymi tłami. Zresztą, jest to jeden z dowodów na wyższość takowej grafiki nad trójwymiarem – gdy po kilku latach na tytuły z tej drugiej kategorii często nie da się patrzyć, tak dobrze wykonana oprawa dwuwymiarowa nie starzeje się w ogóle, nadal potrafi urzec. Podobnie jest z muzyką – świetne kompozycje Hoeniga chwytają za serce, wzbudzają niepokój, powodują wzrost adrenaliny i robią inne różne cuda na kiju. Przepiękna nuta, która słuchana poza grą wzbudza miłe skojarzenia.

Dodajmy do tego świat – rozległy, żywy, pełen smaczków i ukrytych elementów, do których jedynie można dojść zbaczając z głównych torów przygody. Szczególnie widać to w przypadku części pierwszej, która w przeciwieństwie do swojej następczyni nie jest tak skondensowana, skoncentrowana na kilku lokacjach, w zamian oferując olbrzymie połacie terenu do eksploracji. I naprawdę mamy wrażenie, jakbyśmy odkrywali nieznane. Wspaniałe odczucie.

I wreszcie fabuła, niebanalna, z wieloma zwrotami akcji, jest niczym dobra książka, do której lubimy wracać. Z tą tylko różnicą, że tu to my jesteśmy w centrum wydarzeń, to my decydujemy co dzieje się dookoła nas, to my podejmujemy wybory. A gdy dodać do tego naprawdę „żyjących” NPC z części drugiej (a dzięki odpowiedniej modyfikacji, także i pierwszej), którzy mają własne zdanie, rozmawiają między sobą, romansują, kłócą się, a przede wszystkim sprawiają, że człowiek się z nimi zżywa – wtedy wychodzi nam gra ideał.

I saga Baldur's Gate jest ideałem – szczególnie z perspektywy czasu. Bo, co trzeba z żalem przyznać, takich cRPGów się już niestety nie robi. Niestety, bo wielka to strata dla świata gier i dla nas. I jedyne, co nam pozostaje, to ciągle wracać się do tych starych, choć wiecznie młodych, hitów.

Kwiaty

Pierwotnie był tu całkiem długi wpis, nawet fajnie napisany, ale... No właśnie, zawsze jest ale i tak też jest w tym przypadku. Stwierdziłem, że wpis jest zbyt ekshibicjonistyczny, przez co nie mogę go tu zamieścić. W końcu jesteśmy poważnymi ludźmi. Zamiast tego postanowiłem wrzucić fragment tekstu piosenki, który mówi dokładnie to samo, co cała skasowana zawartość. Jedyna różnica jest taka, że nie jest on taki oczywisty. I chyba dlatego go tak lubię. Tak czy inaczej, dwa krótkie, proste wersy:

why are withered flowers grown here?
and why do i eat them every day?*

I wszystko wiadomo :D

-------------------------------

*
Misteria Forever... Beautiful... Dead Smile