środa, 11 czerwca 2008

Muzyczne gusła

Kiedyś słyszałem, że długotrwała rozłąką zbliża. Stwierdzenie to oczywiście odnosiło się do par (a jakże, zresztą większość chwytliwych haseł odnosi się do zakochanych – tak to już jest). Jego znaczenia raczej tłumaczyć nie muszę, gdyż każdy na pewno doskonale je rozumie. Niemniej jednak poświęcę mu kilka chwil, choć niekoniecznie w tymże kontekście.
Jak pewnie niektórzy wiedzą, od października przesiaduję w sosnowieckim akademiku. Obijam się tu niemiłosiernie od czasu do czasu robiąc coś pożytecznego – jak to w domu studenta często bywa. No a poza tym, to nieczęsto bywam w domu (choć i tak częściej, niż niektórzy). No i z tego powodu chyba zarówno mnie, jak i mojej siostrze coś się udziela. A wszystko w obrębie gustów muzycznych.
Jak łatwo się domyśleć, przed moim wyjazdem sytuacja wyglądała w ten sposób: u mnie ciągle ostre granie, u siostry raczej coś dla ducha, lekki rock itd. No ale sobie pojechałem i nagle zaczęły dziać się dziwne rzeczy (o dziwo bez pomocy czerwonego). Nie wiem kto zaczął pierwszy, ale chyba była to moja siostra. Inaczej mówiąc - u niej to zauważyłem. Pod moją nieobecność zaczęła słuchać coraz więcej metalu. Oczywiście, słuchała jakichś Moonspelli, Tiamatów itd., ale po moim wyjeździe to już w ogóle się rozpoczęło. Nagle odkryła moje płyty i zaczęła je przesłuchiwać wyciągając coraz to nowe perełki (jak choćby Al Sirat). Oczywiście kiedy ja jej coś proponowałem, to nie zwracała uwagi. Sama zaś, nieco po omacku, odkrywa bandy, których ja słucham od dawna. Jeszcze zabawniej zrobiło się po cieszynaliowych Acid Drinkers, po których to siostra, wcześniej niezbyt przepadając za tym zespołem, teraz nawet lubi ich słuchać (do tego stopnia, że ma ich na 12 miejscu na last.fm).
Ze mną oczywiście też dzieją się dziwne rzeczy. Nagle zacząłem poszukiwać muzyki delikatniejszej. Na nowo odkrywam piękno starego rocka pod postacią Black Sabbath, Thin Lizzy itp. Zacząłem słuchać Björk (a kiedyś jej nie znosiłem) Zainteresowały mnie inne, ocierające się nawet o pop zespoły (jak choćby pozyskane od kumpla Morphine czy The Bird and the Bee). Po prostu cały świat zaczął wywracać się do góry nogami. I choć nadal ja wole ostrzejsze brzmienia a moja siostra bardziej raczy się w muzyce lżejszej, to nasze gusta się do siebie zbliżyły (ku naszemu zdziwieniu).
A wszystko to unaoczniło nam porównywanie gustów na last.fm, gdzie mam z nią lepszą kompatybilność, niż z wieloma innymi osobami, z którymi na pierwszy rzut oka bardziej dzielę gusta. Po prostu świat jest pełen niespodzianek.

wtorek, 3 czerwca 2008

Lux Occulta - tłumaczenia

Dzisiaj znów będzie Lux Occulta, ale tym razem pod postacią moich tłumaczeń niektórych tekstów z "Matki i Wroga"

Kolejny Armageddon
(Lux Occulta - Yet Another Armageddon)

To tak kuszące - w coś wierzyć
To tak trudne - udawać
Nowa, prostsza wiara
Wieczność w kawałku mięsa.

To pierwszy z naszych dni ostatecznych
Lecz nikogo to nie obchodzi
Przespaliśmy kolejny Amrageddon
Lecz nikogo to już nie obchodzi.


Nocny Kryzys
(Lux Occulta - Midnight Crisis)

Jest tak wyraźne po raz pierwszy
Jest tak blisko, że ciężko mi uwierzyć
Chciałabym wiedzieć do czego są te klucze
Chciałabym zagubić się w tym labiryncie
Nie chciałam widzieć
Nie chciałam słyszeć śpiewu syren
Chciałabym być głucha, ślepa
Chciałabym móc w nocy spać.

Wydech
(Lux Occulta - Breathe Out)

Karnawału ostatni dzień
Tańczę! Tańczę, choć boli
Każdemu gentlemanowi jest do twarzy
W wisielczym sznurze
Madame, wygląda pani uroczo
W krwawym naszyjniku

Mówi się, że po każdej nocy
Nastaje dzień
Mówi się, że za chmurami
Jest słońce
Cóż za ulga
Wypiję za to
Nalejcie mi kieliszek zatrutego wina.



Czemu akurat te utwory? Ano ze wzgledu na dwie rzeczy - po pierwsze są absolutnie niemetalowe, czym wyróżniają się na tle reszty płyty. Po drugie - śpiewa je wspaniały głos Indii Czajkowskiej... A robi to wręcz doskonale. Gdy go słucham, przechodzą mnie ciarki.
Chciałby zagubić się w tym labiryncie...

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Lux Occulta - Yet Another Armageddon

Dzisiaj będzie króto, a mianowicie wklejam utwór Lux Occulty, którym ostatnio się narkotyzuje (podobnie zresztą, jak całą płytą). Oczywiście polecam zapoznać się z obydwoma ;]

niedziela, 1 czerwca 2008

Niebezpieczne gry komputerowe (np: Tiamat - "Only in My Tears It Lasts")

Dzisiaj media obiegła informacja o tym, że 14-letni chłopak zabił 17-latka cegłówką. Poszło o to, że ten pierwszy dostał nieźle w dupę w Counter Strike’a (dla nieobeznanych – gra, w której jedna strona gra terrorystami, druga zaś to the good guys). Śmierć ta to oczywiście niewyobrażalna tragedia, jednak szybko ludzie o tym zapomną, jak przy całej tej sytuacji rozpocznie się kolejna nagonka na gry komputerowe. W końcu winny tej sytuacji zawsze musi się znaleźć, a dysfunkcyjna rodzina mało kogo elektryzuje. Z drugiej strony jednak rozrywka elektroniczna jest zjawiskiem relatywnie młodym i nie każdy jest z nią dobrze zaznajomiony. To oczywiście daje wiele możliwości łowcom sensacji by zarobić kilka groszy i wzniecić kilka rozruchów. Dlatego też przez cały artykuł, który czytałem na ten temat, przewijała się tematyka przemocy w grach komputerowych (o ograniczeniach wiekowych już nie wspomniano) doprawiona informacją o tym, że choć CS jest grą niebezpieczną dla młodych umysłów, to powstają gry jeszcze gorsze, brutalniejsze, bardziej realistyczne i wymyślne w znęcaniu się nad pikselowymi ludźmi. Dopiero pod koniec napisano krótką notkę, że rodzina tego chłopaka była dysfunkcyjna, że nie radził sobie w życiu itd. Sposobu zakończenia konfliktu też raczej z CSa nie zaczerpnął, choć to akurat jest moja refleksja. A prawda jest taka, że gry, podobnie jak książki, filmy, sny itd. są tylko jednym z mniej znaczących czynników, które mogą posunąć kogoś do tak radykalnych rozwiązać (chyba, że ktoś jest chory na głowę, ale to problem raczej dla psychologa niż dla mnie). To środowisko zawiodło, gra była tylko sposobem odstresowania. A że zaczęła dla niego zbyt dużo znaczyć… Cóż, to jest scenariusz stary jak świat. Ludzie mordowali się o kobiety, o skarby, o żywność, o alkohol… czemu nie mogą mordować się za gry? Brzmi to jak barbarzyństwo? A czy mordowanie się nie jest barbarzyństwem?
Tak czy inaczej zapomina się też o jednej rzeczy – jak każdy inny produkt, tak i gry skierowane są do odpowiedniej grupy odbiorców. CS ma ponoć ograniczenie „od 16 lat,” czyli jak widać chłopak był za młody. Jednak z grami to jest tak, że traktowane są one bardzo często jako produkt dla dzieci. Podobnie jest z książkami, filmami animowanymi i komiksami, z tego też powodu mało kto traktuje poważnie wszelkiego rodzaju znaczki „Adults Only.” Bo to przecież dla dzieci jest. To, czego potrzeba, to zmiana sposobu postrzegania takich produktów – wtedy może rodzice zaczną zastanawiać się, co robią ich pociechy. Zaczną zwracać na to uwagę. Zaczną rozmawiać z nimi i wyraźnie nakreślać im, gdzie kończy fikcja a zaczyna rzeczywistość. No i w końcu może ludzie dorosną do tego, by powiedzieć prawdę. By otwarcie stwierdzić kto zawinił, nie zaś zwalać winę na coś innego samemu umywając ręce.
Chłopakowi życia nic już nie przywróci, ale ile innych istnień będzie można dzięki temu ocalić. Trzeba tylko zmienić sposób myślenia. Osobiście mam nadzieję, że takich czasów dożyję.

Dzisiaj będzie koncertowo

Po raz kolejny okazało się, że dobre wrażenie można bardzo łatwo popsuć. Tak też było i tym razem, cała sprawa zaś dotyczy czwartkowego koncertu który zaszczyciłem moją skromną osobą (tutaj pozdrowienia dla całej ekipy, która mi w tej eskapadzie towarzyszyła – jesteście wielcy!). Grały jakieś dwie kapele z Katowic, Snake Eyes i coś jeszcze. Przyznam szczerze, że obu kapel nie znałem – nazwy nie obiły mi się o uszy, nie słyszałem żadnego z kawałków itd. Innymi słowy – szedłem tam w ciemno, ale że cały koncercik był za frajer a ja potrzebowałem dawki thrashu, to nie mogło mnie tam zabraknąć. Umówiłem się więc z odpowiednimi ludźmi i wyruszyliśmy na obcowanie z kulturą. Po zajęciu miejsc siedzących i kupieniu zimnych browarów rozpoczęliśmy oczekiwanie na występ. A chwilę to potrwało, zanim pierwszy zespół się rozłożył, nastroił, pobawił itd. Mój niepokój wzbudził nieco klawiszowiec, bo do takiej muzyki parapety raczej rzadko pasują. Ale nic to, przecież nie będę oceniał książki po okładce. A, trzeba przyznać, zespól zaczął z niezłym przytupem - nawet ja zacząłem lekko nóżką ruszać. Rozochocona Kitty nawet podbiła pod scenę – tym bardziej, że ponoć grali jej znajomi (o czym nie wiedziała przed przybyciem do klubu). I tu dochodzimy tak naprawdę do sedna – wokal. Ten, jakby nie patrzeć, witalny instrument zawiódł. Miał dwie główne wady – śpiewał po polsku, to raz (tu się też potwierdziła stara prawda głoszona przez Tadka, czyli że teksty metalowe po polsku brzmią obciachowo). Dra to to, że w ogóle nie pasował do takiej muzyki. Wokalista chyba za dużo się Comy nasłuchał w życiu, bo brzmiało to właśnie jak jakaś Coma, tyle że dla ubogich. Jedna rzecz zniszczyła cały występ zespołu. Wszystko zawaliło się jak domek z kart a ja zyskałem powód do narzekań. Cały polot i tupanie nóżką zanikły. A nawet te parapety tak bardzo nie przeszkadzały! Gitarzysta dwoił się i troił, żeby dodać nieco życia temu występowi, ale się nie dało. Głos wokalisty sprawił, że całość była bardzo niemrawa.

Tyle dobrze, że Snake Eyes zrekompensował mi udrękę z pierwszym bandem. Tu był ogień, była zabawa, był Slayer. Nie było żadnego pitolenia i wszystko, mimo słabego nagłośnienia, kleiło się.

A jaki z całej historii jest morał? Do pewnych rzeczy trzeba odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. Gdybym grał w tamtym zespole, to bym się mocno zastanowił, czy chcę mieć takiego wokalistę. Bo może i względy koleżeńskie są ważne, ale jak już chce się tworzyć muzykę, to niech to będzie stało na jakimś tam poziomie.