wtorek, 19 stycznia 2010

Pragmatyzm

Ostatnio w autobusie z Katowic spotkałem znajomego z liceum. W sumie nie było to jakieś wyjątkowe spotkanie, bo od pewnego czasu natykam się na niego relatywnie często. Tym razem jednak mieliśmy nieco dłuższą okazję do pogadania, mnie zaś oświeciło jak bardzo od czasów podstawówki się różnimy.

Kolegę ów jakoś tak bardziej poznałem, gdy zaczynaliśmy swoją przygodę z grami RPG. Jesteśmy z tego samego rocznika, tak więc w tym samym momencie pisaliśmy maturę. W sumie mieliśmy przed sobą podobne perspektywy. Z tymże on poszedł na informatykę, ja na filologię. Jest to o tyle ważne, że jeszcze gdy szedłem do LO, czy przez pierwsze 2-3 lata bardzo poważnie myślałem o studiach informatycznych. Dopiero gdzieś w okolicach trzeciej klasy rozmyśliłem się i w końcu wybrałem zupełnie inną dziedzinę. Nie będę ukrywał, że studia te miały na mnie przeogromny wpływ, który uwidacznia się w moim sposobie myślenia i odczuwania itp..

Tak czy inaczej, rozmawiamy sobie i rozmawiamy, zaś przed moimi oczami tworzy się zatrważający obraz. Bo kogo ja mam przed sobą? Osobę skupioną na pracy i zysku. Na maksymalnej efektywności. Czy to nie przerażające? Nastawienie typu “to mi przyniesie więcej pieniędzy,” “to mi pozwoli zrobić to lepiej.” “Uczelnie uczą nieprzydatnych rzeczy, powinny tylko przyuczać przedmiotów potrzebnych w zawodzie.” Dziwnie się czułem słuchając tego, tym bardziej, że ja mam bardziej podejście pt “wzbogacanie ducha” i “absolwent uczelni powinien być możliwie wszechstronny.” Jeszcze bardziej uderzył mnie fakt, że kolega ów dość mocno nadinterpretuje wypowiedzi (skwitowawszy to “dzięki nadinterpretacji jeszcze żyję”), w ogóle ma trudności ze zrozumieniem. Do wielu rzeczy odnosi się z wyższością, jakoby był lepszy… Okropnie było na to patrzeć, okropnie było to słyszeć. A wiecie co było w tym wszystkim najgorsze?

Świadomość! Świadomość, że mogłem być podobny, może nawet taki sam. Tak samo postrzegać rzeczywistość… Przecież to bez sensu, po co żyć w takim mechanicznym świecie? Po co patrzeć na wszystko z pkt widzenia przychodów i wydatków? I choć pewnie będę od niego biedniejszy, to będę też bogatszy. Tak, nadal chcę iść na informatykę, ale nie dlatego, że to da mi pracę. Chciałbym udać się na ten kierunek w ramach realizacji młodzieńczych marzeń i nauczenia się czegoś ciekawego. I wiem też, że nie stanę się taki, jak ten kolega…

Wiem też, że nie wszyscy informatycy są tacy. Znam przynajmniej dwóch, którzy tacy nie są. Niemniej, ja mogłem taki się stać. Dobrze, że trafiłem na uniwersytet. Nauczył mnie on więcej, niż było w curriculum.

I tak, wiem też, że strasznie nieskładna ta notka... Ale cóż, jakoś nie umiem tego napisać inaczej, niż osobistej, dość spontanicznej deklaracji.

niedziela, 17 stycznia 2010

Strój kanarka

Jeśli miałbym wskazać medium, które najbardziej może podlegać manipulacji, byłby to Internet. Niby się mówi “telewizja kłamie,” ciągle wspomina się o naciskach na mediach i możliwościach wpływania na informacje przekazywane ze srebrnego ekranu, niemniej jednak to właśnie Internet jest tym najbardziej przekłamanym źródłem informacji - i to głównie z powodu, który świadczy o jego sile. Każdy ma wpływ na kształt Internetu, każdy może zamieścić w nim swoją treść, jej prawdziwość zaś nierzadko bardzo trudno ocenić. Właśnie dlatego Wikipedia nierzadko przedstawiana jest jako niepewne, mało rzetelne źródło. Niemniej, do całej tej refleksji skłoniło mnie zupełnie co innego.

Kilka dni temu dostałem linka do forum związanego ze stroną sadistic.pl. Strona ta (dla tych co nie wiedzą) przedstawia różne, dziwne, nierzadko bardzo śmieszne rzeczy. Ów wpis zaś głosił: "Córeczka poprosiła tatę o strój kanarka na bal przebierańców. Coś jednak poszło nie tak, bo strój nie do końca kanarka przypomina." I przyznam, że uśmiałem się przy tym zdrowo, micha zaś była wykrzywiona przez dobrych paręnaście minut. No bo co to jest? Jakiś upiór czy czarownica, nie zaś żaden kanarek! I choć nawet przez chwilę było mi żal tego dziecka (to upokorzenie!), to jednak cała przedstawiona sytuacja była dla mnie zdecydowanie śmieszna. No bo jak można zrobić taki strój kanarka? Ojciec to musiał być nieźle potłuczony.

Refleksja jednak przyszła kilka dni później, kiedy kumpel przypomniał mi o całej sytuacji odpowiadając (w końcu) na ów linka, który mu wysłałem. Bardzo mu się podobał, jednak mnie zaczęło zastanawiać: czy to na pewno miał być kanarek? W końcu nic tak naprawdę nie wiemy poza tym, co przekazał nam twórca wpisu. Równie dobrze mógł to być kostium sroki (czarne skrzydła, biały brzuszek). Czy to musiał być bal przebierańców? Mogło to być przedszkolne przedstawienie (a w takowym nawet brałem kiedyś udział). Innymi słowy, powstaje pytanie: czy nie dałem się zmanipulować? Uwierzyłem na słowo, że cała sytuacja tak się prezentowała, ale przecież być tak nie musiało. A bez tego kontekstu, co by nie mówić, strój nie jest taki śmieszny.

W tym miejscu od razu trzeba pogratulować autorowi. Bo jeśli całą historię tak naprawdę zmyślił, to świetnie nadał humorystyczny sens dwóm zdjęciom. W końcu nie ulega dla mnie wątpliwości, że to, co zamieścił na forum, jest śmieszne (choć nie wszystkich musi śmieszyć). Ino nie musi odzwierciedlać rzeczywistości - co zresztą jest prawdą o większości historyjek, im bardziej śmieszne, tym mniej prawdziwe. Tylko czy jest to powód, by się nie śmiać? Chyba nie. Tylko trzeba uważać, by nie wierzyć we wszystko, co piszą.

środa, 6 stycznia 2010

HP

Stało się coś dziwnego. Kilka godzin temu dokończyłem czytać ostatni tom Harry’ego Pottera i coś jakby we mnie pękło. A wszystko przez jedną osobę, pod wpływem której zdecydowałem się sięgnąć po pierwszy tom przygód młodego czarodzieja. Zachęciła mnie i jakoś tak poszło, połykałem tom za tomem. Od początku grudnia do początków stycznia, miesiąc na całą serię i… koniec.

Dziwi mnie to bardzo, bo do serii tej zawsze miałem podejście dość krytyczne, a tu taka odmiana. Widać ludzie się zmieniają. Oczywiście, nie żałuję, że tak się stało, bo ta książka jest dla mnie dopiero teraz. Wcześniej by do mnie nie dotarła, to nie byłby mój świat. Zupełnie inaczej postrzegałem rzeczywistość, inaczej myślałem, inaczej czułem, miałem inne priorytety.

Teraz jest zupełnie inaczej, gdzieś te przygody mnie chwyciły. I choć świat wykreowany przez Rowling ma swoje wady, jest pełen nieścisłości czy błędów, to jednak jest w nim coś, co do mnie trafia. Coś dawno utraconego, pewna taka dziecięca naiwność. Możliwość cofnięcia się do czasów szkoły, choć nigdy w takiej szkole nie byłem. Bo jakby nie patrzeć, świat Rowling to świat zupełnie inny. I nie chodzi wcale o jego przesycenie magią, o nie. To bardziej chodzi o nowe środowisko. W końcu nie ulega wątpliwości, że bohaterowie cyklu poruszają się w świecie na wskroś brytyjskim, choć nieco zmienionym. Świecie tak odległym od naszego, postkomunistycznego w którym się wychowałem. O nie, ten świat brytyjski ma tradycję, jest usystematyzowany, stabilny. Zawsze można czuć się tam jak u siebie w domu. To tak strasznie pociąga, tak bardzo chciałoby się tam być. Szkoda, że to niemożliwe.

Tak samo zżyłem się z bohaterami. Może i byli na wskroś zbyt dorośli w swoim zachowaniu, to jednak było w nich coś bardzo ludzkiego - szczególnie w późniejszych etapach książki. Coś, co pozwalało śledzić ich losy, chcieć być przy nich. To cecha każdej dobrej książki i muszę przyznać, że tak jest i w tym przypadku. Dziwnie się czułem, gdy ktoś ginął, może dlatego, że to powinna być książka dla dzieci… A może dlatego, że postacie te stały mi się bliskie.

Warto też zaznaczyć rosnącą brutalność i mroczność cyklu. To nie jest baśń a la Tolkien, tu są same problemy. Jest coraz gorzej, wszyscy wątpią, co chwila ktoś ginie w męczarniach albo w skrytobójczym ataku. Wszystkimi targają wątpliwości i kłótnie. W tym świecie trzeba siebie odnaleźć, a przychodzi to ta trudno. I nawet przekombinowanie w pewnych miejscach tak bardzo nie przeszkadza. Nie przeszkadzają ciągłe szczęśliwie przypadki, tak charakterystyczne dla tej serii, które co chwila się dzieją. Ot, szczęście sprzyja lepszym.

Wracając jednak do początku tej notki, wciągnęła mnie ta seria i teraz, po skończeniu, czuję w sobie pustkę. Pustkę po czasie, który wypełniła mi ta lektura. Pustkę po historii, bohaterach. Pustkę po fragmencie życia, jakim stała się dla ta książka i jaki umieściłem w tej książce. Tak, chciałbym się tam znaleźć, móc tam żyć. Niestety, tak się nie da. I za tym chyba tak tęsknię.