środa, 5 listopada 2008

Ścieżka krwi

I znów zaniedbałem nieco to miejsce... Widać piśmiennicza wena przychodzi mi falowo. Tak czy inaczej dzisiaj będzie trochę mniej egzystencjalistycznie, będzie za to rozrywkowo. Ostatnio pokusiłem się o zagranie w Vampire the Masquerade: Bloodlines. Nie grałem wcześniej, dlatego też ochoczo wziąłem się za nadrabianie zaległości. I powiem Wam jedno - gra jest świetna. Trzyma nieziemski klimat, jest dobrze przemyślana i niemniej zagmatwana. Oczywiście nic nie może być tak piękne - gra ma od groma bugów, jak choćby problemy z dwurdzeniowymi procesorami. Przyznam, że zmuszenie jej do działania zajęło mi nie lada czasu, niemniej jednak opłacało się, bo gra naprawdę potrafi trzymać w napięciu. Najlepszym przykładem jest dom nawiedzony przez duchy, w którym może i z nikim nie walczymy, to jednak jest bardzo gorąco. Walka z przeciwnikiem, którego nie widać, unikanie latających garnków, magiczne płomienie... A całe to pandemonium poprzedzone jest delikatnymi sygnałami, że coś jest nie tak. Garnek nie wylatuje od razu w powietrze, najpierw się lekko trzęsie, potem dołączają do niego następne, aż w końcu zaczyna się piekło. To jednak nie są jedyne oznaki paranormalnej obecności. Gasnące światła, głosy gdzieś z oddali, pojawiające się napisy i ona... zamordowana kobieta, której duch chce co jakiś czas przebiega Twoją drogę. Człowiek widzi ją tylko kątem oka, do tego przez ułamek sekundy... a serce bije mu tak szybko. Przyznam, że grając o północy w tej lokacji naprawdę się bałem. Ręce ciągle mi się trzęsły, zimny pot spływał po karku. To tylko dobrze świadczy o tej grze, ale też uświadamia mi jedno. Gry horrory chyba nie są dla mnie. Pewnie nie wydołałbym psychicznie przy Silent Hillu jeśli Wampir, w którym to ten dom był przecież elementem pobocznym, wywołał we mnie tyle strachu. Widać nie jest to sport dla mnie. A grę zdecydowanie polecam wszystkim, szczególnie zaś tym, dla których cRPG znaczy bardzo wiele.

Brak komentarzy: