niedziela, 14 marca 2010

Onizuka

Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek wkręcę się tak w jakieś anime. A tu proszę bardzo, od wczoraj nałogowo oglądam GTO. Szczęśliwie, seria nie jest ani jakoś strasznie długa (43 odcinki), ani też nie spędzam przy niej całego dnia. Nie zmienia to jednak faktu, że mnie wciągnęło.

Sprawa jest o tyle ciekawa, że od dawna jakoś zbytnio anime nie oglądam. Kiedyś to była moja pasja, jednak jak to bywa z wieloma rzeczami, i to zainteresowanie jakoś zmalało, nabrało się dystansu i takie tam. Winę za to zrzucić bo można z jednej strony na brak jakichś ciekawych nowości, z drugiej na zapatrzenie w starocie z lat 90-tych, z trzeciej zaś (tak, jest trzecia) jakiś taki brak zapału, by poznawać nowe serie. Dodać też trzeba: niezbyt przepadam za oglądaniem samemu filmów czy seriali - przynajmniej tych, których odcinki mają więcej, niż 10-15 minut. Fakt, swego czasu oglądałem Family Guy'a, ale nie dotrwałem do końca trzeciego sezonu. Robot Chickena obejrzałem całego, ale ten nie dość, że miał krótkie odcinki, to jeszcze były one pod postacią przepełnionych intertekstualnością skeczy. A tu proszę, jednak.

Oczywiście musi być jakieś wytłumaczenie na zaistniałą sytuację, choćby takie, Great Teacher Onizuka nie jest nieznanym mi tytułem - mam pierwsze 5 tomów mangi, której zbieranie kiedyś tam zarzuciłem (i w sumie dobrze ^^). Trza też pamiętać, że nie jest to seria pierwszej młodości (drugiej też nie), gdyż liczy sobie ponad 10 lat. Tak, pochodzi ona ze schyłku lat 90-tych i ma sobą do zaoferowania wiele z tego piękna, jakie miała w tamtych czasach do zaproponowania japońska animacja. Począwszy od designu postaci, które wyglądały normalnie, dorośle gdy miały tak wyglądać i dziecięcy, gdy były dziećmi, nie zaś jak przerośnięte, plastikowe figurki o twarzach dzieci (tak, jak teraz); poprzez nieco wulgarny humor, zauważalne jeszcze zapatrzenie w animację zachodnią (teraz jest zupełnie na odwrót) i w końcu pewnego rodzaju feeling, który ciężko jest zdefiniować. Wszystko to sprawia, że oglądanie całości należy do bardzo przyjemnych.

I tak, fabuła często jest strasznie naciągana. Typowy shonen, młodzież może się na to złapie, ale dla nieco starszych osób klisze są aż zbyt widoczne. Wszystko idzie jakoś za łatwo, zbyt dużo w tym przypadku i szczęścia, ludzie zbyt szybko zmieniają swoje postawy. Ale mnie to w ogóle nie przeszkadza, bo dzięki Onizuce mogę przenieść się dekadę w przeszłość, kiedy wszystko wydawało się jakieś łatwiejsze. Nie mówiąc już o zabawie, jaka towarzyszy całości. Bo, choć świat prezentowany w GTO odbity został w krzywym zwierciadle, to jednak nadal jest on wyidealizowany. Chyba nigdzie indziej na świecie wyścig szczurów nie został posunięty do takiego ekstremum, jak w Japonii. Tam dzieci szkolą się do przyszłych zawodów nawet od przedszkola. Tu jest inaczej, tu na wszystko jest czas, wszystko jest beztroskie, słońce zaś cały świeci, a człowiekowi, gdy to ogląda, robi się jakoś lżej na sercu.

Dlatego właśnie kolejne odcinki pochłaniam z wypiekami na twarzy. Coś, czego nie robiłem chyba od czasów Love Hiny, a uwierzcie mi: było to bardzo, ale to bardzo dawno temu.

4 komentarze:

Unknown pisze...

A chodziło mi po głowie ostatni raz jak byłem w domu, czy nie wziąć do Pozka płyt z GTO, ale odłożyłem jednak oglądanie na wakacje i myślę, że dobrze na tym wyszedłem, bo pewnie by mnie też wsysło.

Crawley pisze...

Ale kurde, co by nie mówić, przypominają się stare czasy ^_^ Może pójdę za ciosem i w końcu Lain obejrzę, bo tak to dotarłem chyba do 3 odcinka :D

Unknown pisze...

Pójdź za ciosem i zagraj z kimś w "wyzwanie czy wyzwanie":P

Diabellus pisze...

Rozumiem że anime obejrzałeś, ale żeby GTO? Musiało ci się mocno nudzić :) .