sobota, 17 stycznia 2009

Metalowe miasto? Detroit.

Mało kto pewnie wie (poza samymi zainteresowanymi), że w światku metalowym istnieje takie pojęcie, jak bycie TRUE (vel. prawdziwym). Nie mam pojęcia, kiedy ono powstało, ale z pewnością było reakcją na wszystkich tych, których uznawano za pozerów – osoby, które nie żyły tą muzyką, a tylko udawały, że się nią interesują w celu dowartościowania swojego ego. Z tego też powodu ci wszyscy, którzy za prawdziwych się uznawali, zaczęli tych pierwszych tępić (cel jest podobny do tego od tych nie-true). Jednak najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że wyznaczniki bycia TRUE są bardzo płynne – nikt nigdy ich nie skodyfikował – a i tak po prawdzie zależą od okoliczności (albo od chęci oklepania komuś mordy). Na szczęście zjawisko to zanika, a to głównie z powodu normalizowania się długowłosych, co zresztą nierzadko przybiera formę bycia jak najmniej metalowym, jak się da. Zresztą, można by to określić taką nową formą bycia prawdziwym – im ktoś normalniej się ubiera, tym jest szczerszym fanem. Im ktoś bardziej szaleje np. z wyglądem, tym jest większy pozer. Takie mamy teraz czasy, ja się tym zbytnio nie przejmuję, gdyż dawno wyrosłem z czasów, gdy takie sprawy mogłyby mnie jakoś przejmować. No i prawdziwki nie są tematem tej notki. Nie? Więc co jest? Byliście kiedyś w Detroit? Nie? To zaraz będziecie.
Chyba każdy chciałby robić w życiu to, co tak naprawdę lubi. Niektórym się to oczywiście udaje, niektórym nie. Zdarzają się też przypadki, gdy życie wykrzywia marzenia w jakimś lunaparkowym zwierciadle. Wtedy to, co otrzymujemy, jest karykaturą naszych pragnień. Taki los spotkał Negishi'ego, głównego bohatera Detroit Metal City. Bo jak inaczej opisać sytuację osoby, która kocha muzykę pop i marzy o tym, żeby nagrać płytę z piosenkami o miłości, a jest wokalistą i gitarzystą death metalowej kapeli z wianuszkiem oddanych maniax gotowych zrobić wszystko dla swojego upadłego boga, Krauzera (czyli naszego biednego Negishi'ego). Sytuacja jest dla niego tak wstydliwa, że mało kto wie o jego podwójnym życiu. Tak właśnie, biedny człowiek ukrywa całą sytuację przed swoją rodziną, znajomymi oraz swoją ukrytą miłością z czasów studiów. Bo jak można obnosić się z tym, że jest się diabłem wcielonym i gra się muzykę, której nie da się słuchać. Pal licho, gdyby Negishi lubił metal... ale tak nie jest. Co więcej, stanowi on absolutne jego przeciwieństwo. Tryb życia, przekonania, rodzaj słuchanej muzyki – to wszystko jest absolutnym zaprzeczeniem rock'n'rolla. I stąd też biorą się wszystkie gagi w serialu – z trudności w ukrywaniu swojego podwójnego życia, z zatracaniem granicy pomiędzy osobowościami oraz z nieumiejętnością poradzenia sobie w tej trudnej sytuacji. I przez to można by go określić mianem pozera – udaje kogoś, kim nie jest.
Negishi zdecydowanie nienawidzi Krauzera. Szczerze powiedziawszy, to nie wiadomo, jak to alter ego powstało. My już przychodzimy na gotowe – jest Krauzer, jest DMC. Co było wcześniej – nie wiemy. Czasami tylko dawane są nam jakieś małe wskazówki, co działo się w przeszłości muzyka – tej bliższej, jak i dalszej. Dowiadujemy się między innymi tego, że pierwsza piosenka DMC, jaką stworzył Negishi (to jest ciekawe, nie lubi on metalu, a jest on twórcą muzyki i tekstów zespołu), powstała jako reakcja na PODEJRZENIA wobec jego ukochanej, która niby to wyśmiewała go i jego muzykę za jego plecami. Potem pewnie poszło już tylko z górki.
I to jest tutaj nieco przerażające – Krauzer powoli okazuje się nie być jedynie pozą, a bardziej czymś na kształt osobnej, wręcz samodzielnej osobowości. Bo choć Negishi podczas swoich występów na scenie (i nie tylko) ma przebłyski swoich własnych myśli (na które wskazują rozwinięte monologi), to mimo to praktycznie zawsze zapomina się i robi jakieś głupoty, które potem z trudem musi reperować. Właśnie to zapominanie się sprawia, że w roli demonicznego gitarzysty sprawdza się fenomenalnie – jest on absolutnie autentyczny (co także wskazuje na swojego rodzaju rozdwojenie jaźni). Negishi przechodzi na dalszy plan, a my mamy przed sobą księcia piekieł we własnej osobie – i nikt w to nie będzie śmiał wątpić. W takim razie czy Negishi jest pozerem? Ciężko określić, ale moim zdaniem nie. On sam nie chce udawać kogoś kim nie jest. I tak naprawdę tego nie robi – Krauzer jest bardziej nim samym, niż mu się wydaje. To takie jego szambo, gdzie wylewa on wszystkie swoje problemy, by potem mogło wybić.
No właśnie - wydaje się, że pozą jest tak naprawdę nienawiść Negishi'ego wobec swojego zajęcia. Wygląda to tak, jakby sam przed sobą nie potrafił przyznać, że zwyczajnie to lubi. Inaczej by tego nie robił, nie brakowałoby mu reakcji ludzi w momentach, gdy gra on pop szlagiery. Nie uciekałby w mroczne zakątki swojej duszy, gdy jest wściekły, albo gdy się boi. Bo to właśnie w Krauzerze często tkwi jego pewność siebie. Taka satysfakcja, że ludzie lubią jego muzykę, kupują jego płyty, przychodzą na jego koncerty – nawet pomimo tego, że nie gra on swojego ukochanego gatunku muzyki.
To wszystko jest oczywiście bardzo mocno przerysowane – w światku muzyki raczej mało kto wstydzi się swojego prawdziwego oblicza. Wskazuje to jednak na nieco głębszy problem – pewna dwulicowość, jaka zagnieździła się w nas, współczesnych ludziach. Posiadanie masek (Krauzer występuje w makijażu i peruce, więc jest nie do zdemaskowania) do odpowiednich kręgów ludzi i sytuacji stało się chyba normą. Człowiek jest kimś innym w domu, kimś innym w pracy, kimś innym wobec jednej osoby, a jeszcze kimś innym wobec kogoś innego. Bo w tym anime nie tylko Negishi ma takie problemy – większość postaci ma swoje maski. Kapitalistyczna Świnia, gruby mężczyzna, który na koncertach DMC występuje w stroju sado-maso i jest okładany/gwałcony przez Krauzera, okazuje się być spokojnym sprzedawcą. Gangsta raper jest tak naprawdę poczciwym chłopakiem ze szkoły Negishi'ego. Punkowa wokalistka chciałaby grać prawdziwie anarchistycznego, antykomercyjnego punka (swoją drogą, ma Sex Pistols jako wzór – świetny przykład komercyjności w punku), a daje się kierować przez swojego menago i gra rzeczy pod publiczkę. I choć niektórzy się tym w ogóle nie przejmują (tłumacząc się np., że taka jest ich praca), to jednak jakiś problem istnieć musi. Inaczej Negishi nie kończyłby zawsze jako Krauzer – nawet pomimo usilnych decyzji, by zrezygnować z tego wszystkiego i poświęcić się pasji. Tu i teraz jest ważniejsze niż to, co później. Zresztą, jak już wspomniałem, przez to, że odrzuca on swoją sceniczną osobowość, Negishi nie dopuszcza do siebie myśli, że już odniósł sukces. Z jednej strony liczy się to, co będzie w przyszłości, z drugiej – zawsze, gdy ktoś go nie docenia, on ucieka w objęcia demona metalu, by eksplodować i pokazać niedowiarkom, że jest coś wart. Tylko właśnie – robi to jako Krauzer, nie on sam. Dlatego nigdy przez większe grono doceniony nie zostanie. I to jest jego tragedia.


PS: Pomimo tego, co opisałem, Detroit Metal City to anime naprawdę śmieszne – szczególnie dla osób, które w metalowym światku siedzą bądź siedziały.
PS2. A ścieżka dźwiękowa z tego anime jest naprawdę fajna, choć jak to często ma miejsce w tego typu produkcjach - muzyka jest dość mocno złagodzona.

Brak komentarzy: