poniedziałek, 22 grudnia 2008

Kieszonkowe słońce

Muzycznej eksploracji ciąg dalszy. Postanowiłem skupić się dziś na Tiamacie, choć nie będzie to do końca zgodne z moimi pierwotnymi założeniami. Mianowicie na początku chciałem opisać trzy moje ulubione płyty tego zespołu. Potem, w ramach inspiracji i wciągnięcia się w jedną z nich, chciałem pisać tylko o niej (na pozostałe zaś przeznaczyć inne wpisy). Od jakiegoś czasu zaś chcę skupić się tylko i wyłącznie na jednym utworze. Czemu to tak? A czemu by nie? Szczególnie że działa on na mnie wręcz magicznie – wprowadza w nastrój lekkiej melancholii, ale i daje marzenia. Wprowadza taką nutkę romantyczności i intymności, mimo że jestem sam. Cóż to za dzieło? A Pocket Size Sun moi mili.

Zbliżyłem się - tak bardzo
Że prawie opuściłem swoją muszlę
Wtedy zjawiło się widziadło barwy różu
Dziewczyna chcąca coś sprzedać

Utwór ten kończy album Wildhoney, które przez wielu uważane jest za najdoskonalsze dzieło Edlunda i spółki. Trudno się nie zgodzić z takimi opiniami, gdyż jest to płyta kompletna – nic nie jest w niej za dużo, nic za mało. Pochłania się ją za jednym zamachem i chce się więcej. A Pocket Size Sun jest utworem wieńczącym to dzieło. Zarazem, przedstawia sobą coś zupełnie innego, niż poprzednie pięć kawałków (i cztery przerywniki). To coś to pewna nieuchwytność, nieokreśloność kojarząca mi się bardzo ze snem, ewentualnie z momentem przebudzenia (swego czasu często zdarzało mi się budzić, gdy leciał ten utwór). Jest to niejako zapowiedź tego, co miało nadejść w twórczości Tiamat.

Dziewczyna zaoferowała mi kieszonkowe słońce
Ujrzałem jego niewinny uśmiech
„Jeśli chcesz się zabawić” - powiedziała -
„Ono weźmie cię na chwilę do nieba”

A Pocket... na pewno różni się też tym, że nie ma tu w ogóle przesterowanej gitary elektrycznej – jest tylko perkusja, klawisze i spokojnie wygrywający melodię bas. No i głos Edlunda - cichy, wyważony. Jak widać, instrumentarium nie jest jakieś bogate, ale absolutnie wystarcza do stworzenia atmosfery – bo właśnie atmosfera jest tu najważniejsza. Owa senność, a co za tym idzie swego rodzaju sielskość, ład, ciepło słońca. Ten utwór ma działać na wyobraźnie poprzez pewne wyciszenie. Bo słowa, opowiadana historia, jest tak naprawdę tłem do tego, co dzieje się w warstwie muzycznej. To one ilustrują to, co dzieje się w warstwie dźwiękowej, nie na odwrót. Z drugiej strony, są one od siebie wyraźnie oddzielone. Najpierw pojawia się zwrotka, potem ilustracja muzyczna, zwrotka, ilustracja itd. Jednak części te nie rywalizują ze sobą. Wręcz przeciwnie, współgrają, dając słuchaczowi to, co najlepsze.

Na cal przed nieboskłonem
Dotknęły mnie jej delikatne palce
Nasze uczucia dzieliliśmy ze słońcem
I w końcu skosztowałem jej rubinowych ust

Co ciekawe, gdy słucham tego utworum naprawdę czuję się, jakbym wędrował wprost do nieba. Nie wiem czemu tak się dzieje – może przez pewne miłe wspomnienia związane z tą płytą, może z innego powodu. Nie mniej, zawsze wyobrażam sobie, że jest letni dzień, ja leże na trawce, a przed moimi oczyma rozpościera się niebo. Tylko chmury jakoś tak powoli, wręcz leniwie płyną przed siebie, ja zaś duchem płynę z nimi. To taka trochę wyobraźnia w wyobraźni – obrazuję siebie samego w chwili wyobrażania. I powiem Wam, że jest to cudowne uczucie. A najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że ona jest tam zawsze ze mną. Nie jest to jakaś konkretna osoba, raczej świadomość, że ktoś tam leży obok mnie i razem ze mną wędruje do nieba.

Zaczęła śpiewać kołysankę
Pochodzącą ze antycznej Senoi
„W świecie snów nie umiera nikt
Śpij słodko mój chłopcze”

Wspaniałe jest to marzenie, szczególnie gdy nic dookoła się nie dzieje i można się w tym wszystkim zagłębić po uszy – w myślach, w dźwiękach, w sobie. Tylko zamknąć oczy i odpłynąć. Przyznam, że kiedyś chciałbym zaśpiewać tę piosenkę ukochanej osobie. Kończąca się płyta, my leżący obok siebie i słowa przeplatane dźwiękami, gestami i myślami pełnymi uczuć.

Słońce, niczym ostrze, przecięło me oczy
W piasku wykreśliło światy
Wspomnienia zaczęły blednąć
I nagle wypadły mi z rąk

Utwór się kończy, a my tam jesteśmy nadal, jeszcze przez chwilę. Delektujemy się ciszą i czekamy na jeszcze. Nawet dźwięki natury, które rozpoczynają kolejny cykl płyty, nie zmieniają tego. Dopiero pierwszy utwór na płycie to robi. Coś jednak pozostaje z tego całego przeżycia. To coś nazywa się tęsknota.
Obiecuję, że następna notka będzie bardziej rzeczowa... A może i nie, bo nadal planuję drążyć ten wspaniały Szwedzki zespół. Bo czy jest coś piękniejszego, niż dźwięki trafiające bezpośrednio w duszę?

W piasku znalazłem dwie cudowne muszle
Niczym dwie krople wody
I pomyślałem, że słyszę kwiecisty dźwięk dzwonków
Zza huku siedmiu mórz ...


Wpis bazuje na utworze "A Pocket Size Sun" zespołu Tiamat.

1 komentarz:

Velv pisze...

Cieszę się, że pomyślałaś trochę nad zmianą trzeciego wersu pierwszej strofy [: teraz jest idealnie!