wtorek, 30 grudnia 2008

Święta jak w telewizorze

Święta, święta, już (praktycznie) po świętach, a o moim lenistwie powinny już chyba krążyć legendy – przynajmniej w mojej grupie. Szczytne plany zrobienia czegokolwiek na studia (czyli chociaż przeczytanie Kukły i karła, z którego to mam esej napisać) spełzły na niczym, ja zaś nawet nie zauważyłem, kiedy cały ten czas mi minął. Cóż, najwyżej postaram się nadrobić w akademiku – tym bardziej, że jadę tam już w środę. Tak właśnie, Nowy Rock świętuję wraz z moją akademikową rodziną – w końcu to ostatnia okazja, a rok temu spędzałem go gdzie indziej. Lecz nie o tym chciałem dziś pisać. Tematem na teraz jest właśnie ten czas świąteczny, kiedy to człowiek hoduje w sobie lenia i jakoś nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia (w moim przypadku prawdopodobnie po raz ostatni w życiu – urok kończenia studiów).
Zacznę jednak od stwierdzenia, że indoktrynacja to jedna z najstraszliwszych rzeczy na świecie. Zadajcie sobie pytanie: jak powinno się spędzać święta? Wiadomo, z rodziną, w cieple domowego ogniska, suto zastawiony stół, góra prezentów, radość itd. - ogólnie sielski nastrój. Niektórzy jeszcze dodadzą do tego modlitwę i refleksję nad cudem narodzin Jezusa, jednak pominiemy religijny aspekt świąt. Tak czy inaczej – rodzinne święta, to jest to, czym zewsząd jesteśmy od dawna bombardowani. I nie mówię, że to jest źle, czy co – wręcz przeciwnie, często takie rodzinne święta są jedną z niewielu okazji, by pobyć razem. Niemniej, z jakiegoś dziwnego powodu wiele osób na święta się nie cieszy (ja do tych osób należę). Czemu tak się dzieje? Chyba właśnie przez to całą atmosferę, która nie dość, że przysłania nam wszystko inne, to tak naprawdę do świąt nie wytrzymuje.
Tylko czemu się dziwić, jak ostatnio ozdoby w sklepach zaczęły się pojawiać jeszcze w październiku? Z chęci pozyskania konsumenta karmieni jesteśmy świąteczną papką przez dwa miesiące, a gdy przychodzi co do czego, to już jesteśmy przejedzeni. I tak to niestety wygląda.
Tymi stwierdzeniami oczywiście nie odkryłem żadnej Ameryki – na pewno wiele z Was doszło do podobnych wniosków. Tylko nie wiem jak u Was, ale u mnie całe to świąteczne zamieszanie wywołało wręcz alergię na słowa Boże Narodzenie. Tak właśnie, w tym czasie najchętniej bym się zakopał gdzieś pod ziemię i nie wychodził aż do Nowego Roku. Bo tak po prawdzie często mam już tego wszystkiego dość, wolałbym, żeby świąteczny czas nie różnił się niczym od innych dni.
Jednak szczególnie dobijają mnie dwie rzeczy. Pierwsza to jest schematyczność, wtórność. Co roku robi się dokładnie to samo - te same potrawy, te same życzenia (które się nie spełniają), ta sama kolej rzeczy. Gdzie miejsce na świeżość w tak podwójnie skostniałej okoliczności, jaką jest gwiazdka. Czemu podwójnie? Bo po pierwsze utrwaliła ją tradycja. Wiadomo, z tradycją można walczyć. Gorsze jest to, że poniekąd utrwaliła to też telewizja. I znów na pierwszy plan wchodzi nasycenie tym wszystkim, tak kultywowane przez szklanego demona, że człowiek już nie ma na to wszystko ochoty. A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zazdrość – i to jest ten drugi aspekt. Na pewno wiele osób, w tym ja, zazdrości światu na ekranie. To tak trochę, jak z telenowelami – kobiety oglądają w TV życie, o którym marzą, ale które nigdy nie będzie ich. Nieco podobnie jest z TV (choć nie tylko, np. w mangach atmosfera i magia świąt też jest aż zanadto eksponowana). Po prostu – człowiek chciałby, żeby jego święta też były takie, nie potrafi się cieszyć tym, co ma. Dodajmy do tego wspomnianą świąteczną magię, która tak naprawdę nigdy nie ma miejsca. Ten tak wykorzystywany w różnych filmach czas, gdy ludzie samotni znajdują swoje drugie połówki; kiedy rozbite związki znów się jednoczą; kiedy zakochani spędzają ze sobą dużo czasu i cieszą się tym wszystkim razem... To niestety istnieje tylko w filmach...
Niestety, nakarmieni tym wszystkim, zaczynamy w to wierzyć, uznajemy święta za punkt zwrotny (takie znaczenie jest jeszcze mocniej eksponowane w przypadku nocy sylwestrowej). A to skutkuje często depresją czy innymi zachowaniami aspołecznymi. Mnie się np. zdarza zwyczajnie unikać ludzi, w pewnym momencie stwierdzam, że wolę siedzieć sam, bo wśród ludzi człowiek zaczyna o tym wszystkim myśleć – że oni doznali tej magii, a ja nie. Okropne uczucie, przez które trudno się cieszyć tym tak naprawdę fajnym czasem.
A jakie jest na to wszystko panaceum? Chyba zwyczajnie się tym nie przejmować i ignorować to wszystko. Bo im mniej o tym myślimy, tym mniejszym jest to problemem. Zawsze będziemy poniekąd smutni, ale to nie powinno przeszkadzać w czerpaniu radości ze świąt. Nawet jeśli nie zdołamy się spotkać z tymi wszystkimi, z którymi chcieliśmy. Nawet jeśli nie zrobiliśmy tego, co planowaliśmy. W końcu jesteśmy wśród bliskich – i to powinno wystarczyć. A że nie ma się osoby tak bliskiej, jakby się chciało? Cóż, może za rok będzie inaczej...
Na koniec dodam, tak już nieco poza tematem, że Sylwester jest chyba najbardziej przereklamowanym wieczorem w całej zachodniej kulturze. Jakieś postanowienia, życzenia, specjalne przygotowania, przesądy czy inne zabobony, no i przygotowywanie się do niej z takim namaszczeniem. A to wszystko bzdura, bo tak naprawdę chodzi o to, żeby się dobrze bawić.
Tańcz, aż się porzygasz.

Korzystając jeszcze z okazji, chciałbym życzyć wszystkim czytelnikom mojego bloga do siego roku. Nie przejmujcie się postanowieniami, tej nocy po prostu dobrze się bawcie.

3 komentarze:

Velv pisze...

Przedwczesne reklamowanie świąt w tv i marketach sprawia, że przestajemy czuć to podniecenie na kilka dni przed samymi świętami, odbiera im magię a robi z tego wydarzenia czystą konsumpcję.
Święta to przede wszystkim czas wolny kiedy z innych miast, czy z państw zjeżdżają się bliscy i znajomi, kiedy można nawet przypadkiem na nich natrafić, pod tym względem na pewno jest to czas radowania się.
Trzeba odnajdywać pozytywy w każdych sytuacjach [;

Unknown pisze...

Święta pomijając aspekt religijny? Jak dla mnie to coś jak piwo bezalkoholowe. Owszem, gdybym nie był katolikiem czułbym się nieprzyjemnie, faszerowany bożonarodzeniowym materiałem. Tyle, że telewizornia coraz częściej a gęściej zaczyna mi serwować właśnie takie "Święta pomijając aspekt religijny". Już bym wolał promowanie Chanuki.
Jest jednak pewne proste rozwiązanie, które stosuję już od jakiegoś czasu. Wnioskując z Twojego wpisu powinno rozwiązać co najmniej 1/4 Twoich świątecznych problemów. Otóż można nie oglądać telewizorni:)
Wszystkiego dobrego w nowym!

Crawley pisze...

Właśnie nie oglądam :) A i tak jakoś mnie to wszystko atakuje.

A co do pominięcia aspektu religijnego... nie chodziło o wykluczenie go ze świąt, a po prostu pominięcie go w tym arta (jako że nie jest on jeszcze skażony i na szczęście raczej nie będzie; poza tym nie każdy jest religijny).

I dziękować :) Wzajemnie.