poniedziałek, 8 grudnia 2008

Listy z nieba

Nie wiem, co jest tak wspaniałego w listach, że tak dobrze mi się kojarzą. Całkiem możliwe, że chodzi tu o ludzi, z którymi pisywałem listy, że to przez nich tak bardzo je lubię. Możliwe też, że olbrzymią rolę odgrywa ich prywatność. Nie jest to wstukiwany do komputera tekst, który można wysłać jednym kliknięciem, a coś, co można by nazwać zwierciadłem duszy, przelewaniem siebie na papier. No a poza tym ten magiczny czas oczekiwania na odpowiedź, to zniecierpliwienie...
Niewiele osób o tym wie, ale dobrych kilka lat temu z powodzeniem prowadziłem regularną korespondencję z kilkoma wspaniałymi osobami. Oczywiście, listy te były bardzo często pełne naiwności i idealizmu, ale to chyba dzięki nim były one takie szczere. Niestety, kontakt z tymi osobami mam dość rzadki... Wiadomo, każdy idzie w swoją stronę, ma swoje życie i nie ma już na tyle czasu czy chęci, by dalej pisać. Taka jest kolej rzeczy. Kiedyś nie chciałem się z tym pogodzić, choć do tego się to tak naprawdę sprowadziło. Złudzenia to najgorsze (choć także i najpiękniejsze), co człowiek może mieć. Zresztą, nadal mamy swoje nr telefonów, adresy z komunikatorów, maile... Tyle że to nie jest to. Taka komunikacja, choć łatwa, zawsze wydawała mi się bezduszna. O wiele łatwiej jest się człowiekowi otworzyć właśnie w liście. Możliwe, że to przez ten czas, jaki się czeka. Przez to, że odpowiedź nie jest natychmiastowa, a przychodzi za tydzień, dwa tygodnie, miesiąc... Osoba pisząca ma czas się zastanowić, osoba odpowiadająca tym bardziej. Bardzo brakowało mi tego wszystkiego.
Czemu o tym piszę? A bo jakoś tak listy ostatnio za mnie chodzą, czy też, innymi słowy, jakoś tak się zdarzyło, że naszła mnie chęć pisania. I to do więcej niż jednej osoby. Jeden z tych listów miał być do kogoś bardzo wyjątkowego, miał mówić o wielu rzeczach i o rzeczy jednej. Powstawało go chyba z 10 wersji, choć nie wszystkie istnieją na papierze. Ostateczna forma jeszcze nie zaistniała, ale wierzę, że go ukończę i zaadresuję. Drugi list zaś zamierzałem napisać do wspaniałej przyjaciółki, z którą kiedyś pisałem. Zawsze lubiłem dzielić się z nią problemami, bo wiedziałem, że mnie rozumie, że mnie pocieszy. Jakoś tak się nosiłem, choć nie byłem pewny, czy odpisze. W końcu wysłałem jej kiedyś kilka listów, na które nie odpisała. I tak bym walczył ze sobą do dziś, gdyby nie jej sms. Treści oczywiście nie ujawnię, ale poza pytaniami "co u mnie" napomknęła, że fajnie znowu byłoby ze sobą pisać. I że tym razem, jeśli ja napiszę, to ona odpisze. I niech ktoś mi powie, że telepatia nie istnieje. Oczywiście list napisany jeszcze nie jest (tym bardziej, że widziałem się z nią w zeszły weekend), ale powstanie na pewno. Muszę tylko zapomnieć o wszystkim innym, położyć się na łóżku, wziąć łyk herbaty i zacząć pisać.
Bo miło jest dostawać listy. Jeszcze milej jest je pisać ze świadomością, że ktoś na nie czeka.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bo miło jest dostawać listy. Jeszcze milej jest je pisać ze świadomością, że ktoś na nie czeka.

-tu chyba tak na prawdę nie ma czego komentować... listy są urzeczywistnieniem czasu spędzonego z kimś w relacji jeden-na-jeden i rozumie to chyba każdy, kto kiedykolwiek pisywał listy. Czy to mało?... Niestety ten, kto nigdy listów nie pisał nie będzie w stanie tego zrozumieć ani tego docenić... a to wielka strata, na szczęście ciągle do nadrobienia :)

:hug:

Velv pisze...

Ja nabradziej cenię poświęcenie wplecione w pisanie listów: korekty, kolejny wyciągnięty arkusz spowodowany jakimś wcześniejszym błędem czy inaczej sformułowaną myślą, dobieranie słów, czytelność pisma ... ahhh no i racja, to podniecenie kiedy ze skrzynki wyjmujesz kopertę zaadresowaną tylko i wyłącznie do Ciebie, i wiesz że zawartość też skierowana jest jedynie do Ciebie [: