niedziela, 18 stycznia 2009

Interpretacja

Jedną z rzeczy, która odróżnia nas od całej tej masy zwierząt zasiedlających ziemię, jest nasza podmiotowość. Przejawia się ona na wiele różnych sposobów, jednak wszystko to można by określić mianem subiektywności. To, co łączy się nierozerwalnie z subiektywnością, nazwać można zdolnością interpretacji. Nie ma chyba bardziej osobistej myśli, niż odczytywanie z czegoś własnego sensu – w końcu wszyscy jesteśmy inni i inaczej rozumujemy. I choć wynikają z tego często jakieś nieprzyjemności, to jest to też źródło olbrzymiej ilości szczęścia – choćby dzięki zdolności empatii. Tak właśnie, interpretacja jest naszym najwspanialszym darem, bo z niej wychodzi wszystko inne – miłość, radość, myśl.
Bo interpretacja to nie tylko odczytywanie znaczenia książek i wczuwanie się w podmiot liryczny podczas czytania wierszy (czego nieskutecznie starano się mnie nauczyć w szkole podstawowej). Zresztą, to co robi się w szkołach to zbrodnia – uczenie tylko jednej ścieżki, coś znaczy to, a nie co innego. Nie ma się wyboru, głosi się tylko jedną prawdę. W ten sposób pozbawia się ludzi zdolności odczytywania głębszych sensów, umiejętności samodzielnego myślenia. Alarmuje się, że Polacy nie potrafią czytać ze zrozumieniem. Tylko jak się temu dziwić, skoro właśnie samodzielne myślenie jest obecnie jak najbardziej dyskredytowane. Przykładem jest klasa humanistyczna, do której uczęszczał kumpel. Z tego, co opowiadał, bardzo często pozwalano im na własne interpretacje, co potem przełożyło się na wyniki z matur – klasa napisała relatywnie słabo. Słabiej niż np. ścisłowcy.
Może i się czepiam, ale taka unifikacja jest straszna, bo w pewnym stopniu pozbawia ludzi umiejętności odnajdywania swojego własnego sensu w tym, co słyszą, co czytają.
I tu jest sedno sprawy – prawdziwy skarb to właśnie ta zdolność. Czytanie wzbogaca nie dlatego, że oznacza obcowanie z kulturą (jakakolwiek był nie była), słuchanie nie powinno być tylko przyjmowaniem do wiadomości. Im więcej z czegoś wyciągamy, tym dla nas lepiej.
Od jakiegoś czasu to właśnie zauważam u siebie – przekładanie wielu rzeczy, jakie do mnie docierają, na własny grunt. Nieważne czy to film, książka, artykuł, piosenka, okazyjne kazanie w kościele – bardzo często wyciągam z nich to, co jest dla mnie bardzo adekwatne. Choć jakoś nie wierzę w przeznaczenie, w takich właśnie momentach przedziera się do mnie myśl – czy przypadkiem nie pojawiłem się w tutaj po to, by to usłyszeć? Czy nie było moim losem, by to przeczytać? Trochę głupie to, ale naprawdę tak mam. Bo bardzo często odczytuję to wszystko w odniesieniu do mojej obecnej sytuacji.
Tak było też ostatnio, przy czytaniu książki Slavoja Žižka – jednej z moich obowiązkowych lektur, z której to obecnie piszę esej zaliczeniowy. Niby książka dotykająca głównie spraw psychoanalizy i religii, a jednak dla siebie wyciągnąłem z niej bardzo dużo. Innymi słowy, dała mi bardzo dużo do myślenia, może nawet podjąłem dzięki niej jakieś decyzje. A na pewno znalazłem w niej kilka myśli, którymi podzielę się na tym blogu.
Bo interpretacja to wspaniała rzecz.

1 komentarz:

Velv pisze...

Miałam dokładnie tak, jak Twój kolega z tą maturą. A to jest chyba tylko ułatwienie dla nauczycieli, którzy sprawdzają prace, wyłapują konkretne słowa, zdania i taka to taśmówka. Praktycznie zero indywidualizmu i pola do wyrażenia swojego zdania.

Natomiast odnośnie tego, o czym piszesz później, to powiem Ci, że zgadzam się z Tobą. To w sumie jak horoskopy i znaczenia imion, w których zawsze znajdziesz coś co w taki czy inny sposób opisuje Ciebie, Twoje problemy, myśli, etc. etc.

Bardzo podoba mi się ta notka.