czwartek, 19 marca 2009

Uciszanie śpiewających

Kolejny dzień z Ulverem... Kto by pomyślał, szczególnie, że słucham jednej EPki na okrągło. Ale widać taki mam właśnie nastrój. A jakaż to płyta? Silencing the Singing moi mili. Uwielbiam tę płytę. Jej przekaz emocjonalny jest nad wyraz prosty, spójny i celny. Tytuł jest bardzo adekwatny, gdyż jedyną osobą w niej zawartą jest milczący słuchacz. Tak właśnie, nie ma tu śpiewu, recytacji, czegokolwiek z użyciem ludzkiego głosu. Jst tylko muzyka, choć nie tworzona tradycyjnymi metodami. Obok syntezatora i perkusji występują różne, dziwne odgłosy, które komponują się w niesamowitą, emanującą uczuciami mieszankę. Nie ma tu jakiejś wielkiej różnorodności, tak na prawdę wszystko jest zapętlone, wszystko się powtarza... Lecz gdy porządek ten zostaje zaburzony, nie można już przejść obojętnie.

Darling, didn't we kill you? - pierwszy utwór na krążku z doskonałym tytułem. Zaczyna się od spokojnych dźwięków klawiszy, tylko gdzieś w tle coś tam buczy. Niemniej, z każdą sekundą przybliża się chwila zdziwienia, niepewności, niepokoju. Rytmiczne uderzenia perkusji kontrastują z niepokojącymi dźwiękami syntezatora, niezbyt wyeskponowanymi, a jednak słyszalnymi. Tak, jakby jakaś myśl, której nie chcemy do siebie dopuścić, wdzierała się do naszej głowy. Kochanie, czy my cię nie zabiliśmy?

Speak Dead Speaker - zdecydowany kontrast w stosunku do poprzedniego utworu. Spokojne dźwięki syntezatora i skrzypiec, ukrytych gdzieś daleko w tle, budują klimat. Często słychać też szumienie, jakby ktoś szukał stacji radiowej, ale nie potrafił znaleźć czegokolwiek w eterze. Dopiero po kilku minutach, gdy jesteśmy już praktycznie w połowie utworu, pojawia się uderzenia perkusji - spokojne, wywarzone... nie trwają zbyt długo, trzeszczenie narasta, a radio niczego nie odbiera. W końcu wszystko cichnie... To, co wyłania się z ciszy, to wyraźna melodia tworzona przez wspomniane już skrzypce. Już nic jej nie zagłusza, my zaś czujemy się, jakbyśmy trafili do raju. My zaś powoli, acz sukcesywnie się w nim zanurzamy.

Not Saved. Nie uratowany. Tutaj główne tło znów tworzy syntezator i jakieś dziwne efekty dźwiękowe. Ciągle jest spokojnie, nieco nieziemsko. Może to ten raj, do którego wędrowaliśmy wcześniej? Słońce na pewno świeci jasno, niebo jest bardzo błękitne a chmury płyną leniwie. Czasami rozbrzmiewa dźwięk gongu, który wynosi duszę jeszcze wyżej, ale też odmierza czas. W końcu muzyka zanika, jednak po chwili odradza się z jeszcze większą siłą, a raj jest bliżej nas, niż myśleliśmy. Jedynie czasami pojawiaja się jakieś trzeszczenie, które powinno wzbudzać niepokój, a jednak tego nie robi. No i są też odgłosy przypominające cofanie się, jakby ktoś puścił dany odgłos od tyłu. A jednak melodia, która rozpoczęła ten utwór, nadal trwa, nadal jesteśmy w raju, choć coraz bardziej zastanawiamy się, czy to wszystko jest prawdziwe, czy przypadkiem nie jesteśmy gdzieś indziej. W końcu cały ten świat zaczyna się rozpadać, jakby jego fundamenty nie wytrzymały i wszystko miało się rozpaść. A jednak motyw przewodni nadal się utrzymuje, aby w końcu ucichnąć. Pozostałości raju opadają w pustkę.

Brak komentarzy: